Akcja: dwujęzyczność, czyli nauka polskiego za gałkę lodów
tekst Agata Krizevski
Szemesz? Klik. Słońce.
Maim? Klik. Woda.
Wrzucamy wyższy bieg – Nachlieli? Klik. Pliszka.
Głowa Młodego nasiąka niczym gąbka każdym słowem, nawet tym bardziej złożonym. Dla Młodego nie ma różnicy. Jego umysł jeszcze nie kategoryzuje, nie spina się, nie szacuje. Gramatyka w ogóle go nie zajmuje. Jakie szczęście! Wielki umysł bez namysłu. W pewnym momencie to zatraci. Któregoś dnia zacznie uczyć się francuskiego, narzekając już na wstępie na zagmatwaną pisownię i brzmienie, zapamiętując nowe słowa mniej lub bardziej skutecznie.
Póki co pływa bez koła ratunkowego w dwóch oceanach naraz. Zakochana Mama obserwuje go z zachwytem. Puszy się z dumy słuchając zlepków słów, pierwszych zdań, ozdobionych rozkosznym akcentem. Zresztą nie tylko ona. Uczeni z całego świata badają niesamowite procesy zachodzące w mózgu Młodego i jemu podobnych, nazywanych dostojnie „dziećmi dwujęzycznymi”. Tymczasem Młody zdobywa kolejne językowe szczyty, prowadząc coraz głębsze rozmowy w obu językach, całkowicie nieświadomy złożonych reakcji w zakamarkach jego mózgu. Ciekawe, że naukowcy z podobnym zacięciem nie śledzą procesów zachodzących w głowie Mamy Młodego. A przecież to ona jest prawdziwym centrum dowodzenia tego całego przedsięwzięcia. Bez niej to by się nie udało. Zanim jeszcze Młody pojawia się na świecie, Mama – jeszcze wypoczęta – rysuje w wyobraźni dalekosiężny plan. Młody będzie dwujęzyczny, inaczej być nie może. Ukradkiem obserwuje, tu i tam, przypadki dwujęzycznych rodzin. Z perspektywy sąsiedniej ławki w parku wygląda to całkiem obiecująco i podejrzanie łatwo. Co to dla mnie – myśli. Po narodzinach Młodego Mama szepcze do uszka w swoim ojczystym języku. Robi to nawet przy Tacie Młodego, który nie jest wtajemniczony w sekrety szeleszczących szeptów. Mama prędko rozumie, że ona i Młody wyróżniają się w tłumie. Są, i już zawsze będą, (w zależności od jej uporu) inni. Ona, przyzwyczajona do inności, nie przywiązuje do tego wagi. Nie potrafi porozumiewać się z Młodym inaczej niż w jej pierwotnym języku. To z niego ulepione są jej myśli. Przez nie przepuszcza rzeczywistość i ubiera w te a nie inne słowa. Tylko w takim wydaniu Młody może ją poznać do cna. A tego zaszczytu nie dostąpił nawet Tata Młodego.
Mózg Mamy Młodego zasługuje na nie mniejsze komplementy od mózgu jej syna. Oprócz pracy na etacie przewodniczki stada oraz pracy zawodowej specjalizuje się również w zawodzie tłumacza symultanicznego. Tłumaczenie zajmuje jej większość dnia i, co ciekawe, nikt nie płaci jej od godziny, nie mówiąc już o dniówkach.. Toda! – Dziękuję!. Eifo ha’naalayim? – Gdzie są buty? Każde zdanie wypowiedziane przez Młodego odbija się echem w drugim języku i w tymże otrzymuje odpowiedź. Ten językowy ping pong wygląda przezabawnie, szczególnie gdy tłumaczona rozmowa jest złożona i dla strony trzeciej brzmi jak nieskładna kakofonia. Tymczasem Mama z Młodym świetnie się dogadują.
Oprócz dyplomu z translatoryki Mama ubiega się też o nagrodę w nieogłoszonym jeszcze konkursie na największy upór i determinację. Sterty książek z Dalekiego Kraju, gier i zabawek piętrzą się w domu tworząc barwny krajobraz. Otaczające Małego literki i dźwięki nie wzięły się znikąd. To gniazdko uwiła Mama Młodego z rozrzewnieniem przywołująca wspomnienia z dzieciństwa.
Wisienką na torcie są cotygodniowe wypady do Wielkiego Miasta, wydające się patrzącemu z boku syzyfową górą. Oto Mama w tajnych wyborach zarządza, że od tej pory Młody pozna alfabet oraz historię Dalekiego Kraju. Raz na tydzień dołączy do szkoły stworzonej właśnie dla takich Młodych. Godzinny korek w jedną stronę, godzina czekania na Młodego i kolejna godzina w korku w drodze powrotnej. Dla niewprawionych misja wyda się z góry skazana na klęskę. Młody, wyczuwając nutę obowiązku w tym pomyśle, zaczyna się ociągać już na starcie (zjawisko znane wśród innych Młodych Jemu Podobnych).
– Wiesz, słyszałam, że obok sprzedają pyszne lody. Może skoczymy tam po lekcji? – Mały wpada w sprytnie zastawioną pułapkę. Od tej pory już kilka dni wcześniej dopytuje, kiedy ponownie wybierają się do Wielkiego Miasta.
A Mama? Uparta, jak zwykle. Przywiązana niewidzialną pępowiną do językowej matni. Zmęczona? Owszem, a jakże. Stoi w korku w drodze z Wielkiego Miasta. Jedynym korku, który jest w stanie zdzierżyć. Korku, który prowadzi ją wyboistą drogą do naładowanego czystą miłością celu.
Autor
-
(ur. w 1984) – Izraelka z 12-letnim stażem. Od ponad 10 lat związana z Instytutem Polskim w Tel Awiwie, gdzie sprawuje pieczę nad biblioteką, spotkaniami literackimi oraz uczy języka polskiego. Prywatnie mama wesołej trójki, w tym pierwszoklasisty Szkoły Polskiej w Tel Awiwie. Regularnie poleca lektury czytelnikom „Kalejdoskopu”.
Krizevski Agata