

tekst: Karolina van Ede-Tzenvirt
W poszukiwaniu tekstów do szóstego numeru „Kalejdoskopu”, którego tematem jest poczucie humoru, nie przebieraliśmy w środkach. Interesowało nas wszystko: szmonces, polityczna satyra, żarty o krajach pochodzenia w rodzącym się Izraelu, w tym późniejszym – straumatyzowanym i w tym najnowszym, który nadal zmierza się z trudną rzeczywistością. Czytając nadesłane przez autorów teksty zdałam sobie sprawę z tego, że humor jest tylko środkiem wyrazu, narzędziem użytym do opowiedzenia całkiem innej historii. W jej istocie, jej głębi, kryje się zawsze jakiś problem. Mowa tu bowiem o traumie, bólu, krytyce, krzywdzących stereotypach, braku otwartości na nowe, zagubieniu w okolicznościach, w nowym języku, w nowej kulturze. O emocjach i sytuacjach, w których właściwie chciałoby się płakać.

A jednak wszystkie teksty, które przygotowaliśmy, traktują o śmiechu. Może właśnie po to go wymyślono, by był sposobem na radzenie sobie z rzeczywistością? Bo jak inaczej komentować świat, który jest tak bardzo nieidealny?
Humor jest zjawiskiem uniwersalnym, bez względu na epokę czy miejsce. Jego wyrażanie natomiast to już zupełnie inna sprawa. Jest zależne od tego, gdzie się dorastało, na co można sobie pozwolić, gdzie można przekraczać granice przyjętych norm. Kształtowane epoką, zmieniającą się kulturą i dawką zaznanego bólu. To właśnie o tym piszą na łamach nasi autorzy.
A więc z czego śmieją się Izraelczycy? Z czego Żydzi? Co bawi ich dzisiaj, a co bawiło kiedyś? Wydaje się, że już dawno opanowali sztukę radzenia sobie z rzeczywistością za pomocą humoru. Zacznijmy choćby od dowcipów, których wszyscy nasłuchaliśmy się w dzieciństwie – opowiadanych z typowym akcentem. Szmoncesowy rebe, bezpardonowo stereotypowy bankier, czy zadający głupie pytania Jankele to niby przeżytek, ale jakoś nie chce się zestarzeć.
Był tez żart głębszy, wykwintniejszy, używany, by w wyszukany sposób wbić szpilę temu, z kim się akurat nie zgadzamy. Drukowany w poważnych gazetach, które zastępowały dzisiejszego Tweetera.
Czasy wojny – chodź tragiczne, złe i pełne niewiarygodnego cierpienia, nie zgasiły potrzeby śmiechu. Ba! Właściwie ją wzmożyły. Żarty słychać było nawet w getcie, wystawiano komedie, w gazetach zamieszczano dowcipy. Śmiano się ze śmierci, z wroga, z sytuacji. Dla większości to była jedyna dostępna broń.
W tym mniej więcej czasie rodzi się państwo Izrael. I w bólach – również Izraelczyk. Ale alija to nie przelewki. Żydzi wiozą ze sobą – oprócz walizek – cały życiowy bagaż. Swój strach przed nieznanym, tęsknotę i przynależność do świata, który zostawili, swój język, swoją kulturę, sposób ubierania, a nawet modlitwy.
W budującym się od kamiennych fundamentów państwie najlepszym sposobem na odnalezienie się w gąszczu różnic znów okazuje się humor. Teraz śmiejemy się jedni z drugich. Z obcych sobie przyzwyczajeń, z garnituru Aszkenazyjczyków w największy upał, i z osmańskiej fezki zwanej tarboush, z przywiązania do tytułów naukowych Jeke i z braku wykształcenia Marokańczyków, z ostrych papryczek Jemeńczyków i z mdłej gefilte fisz Polaków. Jedni z drugich. Ale też i wszyscy z samych siebie.
Z czasem imigranci zaczęli tworzyć jeden (choć zdecydowanie nie jednolity) twór. To pozwoliło im przyjąć pewną perspektywę, stanąć obok i spojrzeć na siebie z dystansem. A poczucie humoru na ten dystans tylko czeka! To dzięki niemu izraelski humor jest taki dobry. Izraelczycy przesunęli granice autoironii bardzo daleko. Kabarety, niezliczona ilość świetnych satyryków i wykupywane na pieńku bilety na ich występy: Izraelczycy ciągną tłumami by posłuchać dowcipów o codziennym życiu w ich kulturowym tyglu.
Popularne programy satyryczne, na fantastycznym poziomie, z wyszukanym, błyskotliwym humorem robią w Izraelu karierę. I chociaż nie brakuje im krytyki, to jednak miażdżąca większość Izraelczyków siada wieczorem przed telewizorami, aby je obejrzeć. Nie ma tematów tabu – wyśmiać można wszystko. Świętości przestały istnieć – oczywiście w granicach dobrego smaku. Satyra polityczna w najlepszym wydaniu robi furorę tak samo jak programy w humorystyczny sposób interpretujące wydarzenia z Biblii, historii narodu żydowskiego czy państwa Izrael. To zwykle tematy dla kogoś spoza kręgu uznawane za strefę „no go”. Ale Żyd ryzykuje – i dotąd, jak widać, jeszcze się nie sparzył.
Izraelczycy mają do siebie dystans – a więc yalla, wytknijmy sobie słabe punkty, zdejmijmy z piedestału bohaterów, pokażmy palcem absurdy, przebijmy satyrą napompowane ego – dla własnego dobra. Tak, przecież rodzi się zdrowe społeczeństwo.
Naszym Czytelnikom składamy życzenia spokojnych, rodzinnych, pełnych nadziei, światła i dobrego humoru świąt Chanuki i Bożego Narodzenia.

Autor
-
(ur. w 1977 r.) dziennikarka, prelegentka i prowadząca program kulinarno - kulturowy o Izraelu „Feesten & Falafels” w holenderskiej telewizji Family 7 . Redaktorka „Kalejdoskopu” i wydawczyni portalu. Autorka przewodników po Izraelu oraz książki „Zostawić za sobą świat. O poszukiwaniu tożsamości”. Mieszka w Izraelu od ponad 20 lat.
View all posts