tekst Michal Spalter 

Ci, którzy kiedyś wyjechali z Polski do Izraela – uciekli przed wojną, represjami lub po prostu wracali do obiecanej ziemi – musieli zmierzyć się z nową tożsamością. Jak dziś radzi sobie z tym dylematem pokolenie dwudziestolatków, urodzone w Izraelu, które język polski słyszało wyłącznie z ust swoich rodziców? 

Wielu jest w Izraelu ludzi, którzy nazywają siebie „izraelskimi Polakami” lub mówią, że są polskiego pochodzenia. Ale niewielu jest w takiej sytuacji jak moja. 

Pamiętam dobrze – choć miałam wtedy tylko 5 lat – podróż z rodzicami do Polski. Po powrocie postanowiłam, że nie chcę więcej mówić po polsku. Mieszkam w Izraelu, gdzie nie mówi się tym archaicznym językiem sprzed pokoleń, i którego i tak już nikt nie pamięta. Przestałam oglądać polskojęzyczny kanał dla dzieci – Mini Mini – i dobranocki na „Jedynce”. Nawet moja ukochana kaseta video z filmami o Panu Kleksie (wszystkie trzy części, nagrane wprost z telewizji) poszła w kąt. Od tej pory tylko izraelskie programy! Na szczęście niedługo potem przyjechała do nas na dłuższy czas babcia z Polski. Gdyby nie ona, pewnie nie mówiłabym dziś po polsku, a już na pewno nie powstałby ten tekst. 

W szkole zawsze byłam „tą Polką” z wyraźnym, obcym akcentem i i dziwnymi manierami. Dzieci nie chciały się ze mną bawić, twierdząc, że to dlatego, że śmiesznie mówię, a mój hebrajski jest ułomny. Przestałam mówić po polsku, bo chciałam być prawdziwą Izraelką, która mówi bez akcentu, wymawia poprawnie litery: „er”, „chet” i „chaf”. I nie zawsze mówi wszystkim dzień dobry, proszę i dziękuję.

Dopiero pięć lat później udało nam się znów odwiedzić rodzinę w Polsce. Była zima. Pierwsza taka prawdziwa w moim życiu! Pamiętam zapach drewna w rozgrzanym kominku, rześkie powietrze po dużym opadzie śniegu, i ciszę, która otulała cały ten magiczny świat. To wszystko było nowe i wyjątkowe. Nic jednak nie mogło się równać ze spotkaniem z babciną lodówką. Kiedy ją otworzyłam, zapach kiełbasy, szynki i innych dobrych rzeczy uderzył mnie ze zdwojoną siłą. Pamiętałam go z dzieciństwa, był tak bardzo charakterystyczny, wiązał się z tyloma wspomnieniami. Nikt ze znajomych, którym o tym opowiadałam w Izraelu, nie wiedział, o co dokładnie mi chodzi. Dla mnie był zapachem dzieciństwa.

W tym samym czasie zaczęłam chodzić na zajęcia do Szkoły Polskiej przy Ambasadzie RP w Tel Awiwie. Lekcje były długie, odbywały się raz w tygodniu. Miałam ogromne trudności z literką „C”: znałam już wtedy angielski i nie mogłam pojąć, że ta litera może w jakimś języku brzmieć inaczej. Bardzo szybko przeniesiono mnie do klasy wyżej, gdzie uczyły się dzieci w moim wieku. Moją nową nauczycielką języka polskiego została pani Celina, która nie dawała mi chwili oddechu. Dbała o każdy szczegół mojej nauki i nigdy mi nie odpuszczała, np. w sprawie czytania. To dzięki niej dzisiaj umiem czytać i pisać po polsku.

Dziś, chodząc po Krakowie, wiem dokładnie, dokąd jedzie dany tramwaj, jak dojść pieszo z ulubionego sklepu do dobrej kawiarni. Patrzę na ulicę Żydowską w Poznaniu: to tu bawił się mój tata jako dziecko. Przechodzę spod ratusza na drugą stronę Starego Miasta, próbuję przebić się przez tłum, żeby być pierwsza w kolejce po najlepsze pączki.

Te miejsca mają swój zapach i dźwięk. Kiedy przyjeżdżam na działkę do Polski, pierwszą rzeczą, którą robię, jest słuchanie, jak szumi las. To dźwięk, który towarzyszy każdej spędzonej tam z rodziną chwili. Większość moich dobrych wspomnień ma ten szum w tle. 

Pewnego dnia wybrałam się na spacer po lesie. Zaczepił mnie zupełnie obcy człowiek. „Dzień dobry, pani musi być wnuczką pana Karaska, prawda?” – zapytał. „Owszem, jestem” – odpowiedziałam.  „I zapewne też córką Marioli? Mieszkam tu całe życie, znam tu wszystkich. Tutaj nie mamy turystów!” – kontynuował. Jak się okazuje, Pan nie był wcale taki obcy. Opowiedział mi trochę o mamie i cioci, o tym, jak ich pies biegał przy płocie. Wiedział dokładnie, kto z nas i kiedy przyjeżdżał, bo znał na pamięć wszystkie samochody we wsi. Myślę, że wieś ma urok, którego da się znaleźć w młodym kraju, a już na pewno nie w dużym mieście. Starszego pana już nigdy więcej nie spotkałam, ale on regularnie przesyła mi pozdrowienia przez rodzinę w Polsce. Jestem częścią tego krajobrazu. Patrzę na moje życie, na dwa kraje, na te dwa światy, i jestem wdzięczna i szczęśliwa, że jestem zarówno Izraelką jak i Polką.

Autor

  • ur. w 1998 r.) - studiuje biznes i stosunki międzynarodowe w Keele w Wielkiej Brytanii. Kapitan drużyny kobiet w uniwersyteckim klubie wioślarskim. Pracuje jako menadżerka uniwersyteckich mediów społecznościowych i fotografka. Mieszka w Staffordshire.

    View all posts