Dlaczego stąd nie wyjadę

tekst: Joel Jaworski, Raanana

Jako polski Żyd i Izraelczyk czuję, że rząd staje w mojej obronie i zapewnia nie tylko słowami, ale i pełną mobilizacją, że nie dopuści do mojej krzywdy. Po raz pierwszy w życiu jestem tej obrony pewien.

W wieczór poprzedzający (hol hamoed) Sukkot wypożyczyliśmy samochód. Mieliśmy ambitne plany: zwiedzić trochę północy i południa naszego nowego kraju. W drodze powrotnej zahaczyliśmy o znany szwedzki sklep. Chcieliśmy kupić oświetlenie, które dzięki aplikacji możemy ustawiać w dowolnym trybie na Szabes – i nie martwić się o to, że jest za ciemno lub zbyt jasno. Marzyliśmy też o roślinach. W grudniu zeszłego roku, kiedy czekaliśmy na lot, który miał przypieczętować naszą aliję, obiecaliśmy sobie z żoną Judytą, że w Izraelu kupimy kwiaty. W naszym warszawskim mieszkaniu bardzo brakowało nam roślin. W naszym nowym domu w Izraelu pod tym względem miało być inaczej.

W Szabes i święto Simchat Tora obudziła mnie końcówka alarmu. Nowe doświadczenie: dotąd syreny kojarzyły się nam jedynie z upamiętnieniem Powstania Warszawskiego. Z braku wyrobionego instynktu popatrzyłem się na śpiącą Judytę i przekręciłem się na drugi bok, wiedząc, że pewnie i tak dzieci obudzą nas za chwilę.

Jesteśmy rodziną, którą można określić jako Szomer Szabes – nie przekraczamy ortodoksyjnych nakazów lub zakazów dnia odpoczynku dla Żydów. Wiąże się to również z faktem, że nie używamy telefonów, telewizji czy komputera od piątkowego wieczoru do zachodu słońca w sobotę.  Dlatego o tym, co się dzieje, dowiedzieliśmy się z opóźnieniem.

W Raanana, mieście, w którym żyjemy, synagogi były pełne. Radość podczas hakufojs (czyli tańczenia z Torą dookoła bimy) była mi dobrze znana, choć pierwsza taka w Izraelu. Mogłem ją porównywać jedynie do doświadczeń z Nowego Jorku. Nic nie budziło mojej podejrzliwości.

Dopiero pod koniec modlitwy przez synagogę przeszły szepty o tym, że nie tylko miał miejsce atak rakietowy, ale też doszło do przedarcia się Palestyńczyków ze Strefy Gazy przez granicę. Nie wiedziałem nic więcej, ale zacząłem tłumaczyć sobie, że nie pierwszy raz samotne wilki dotarły do Izraela, i że na pewno Szin Bet oraz armia wiedzą, jak nas ochronić. Jednocześnie przeszło mi przez myśl, że oto jestem w Izraelu, już jako Izraelczyk, w podobnym momencie, co 50 lat temu inni Żydzi podczas wojny Jom Kippur. Pomyślałem przez chwilę, że to niezwykły zbieg okoliczności, łączący wielkie święta i datę w kalendarzu gregoriańskim.

mocej Szabes – wieczór po szabacie – natłok informacji oraz ilość pytań od rodziny i znajomych uzmysłowiły mi, że moje skojarzenie może być niestety trafne. Wówczas też po raz pierwszy świadomie usłyszeliśmy alarm przeciwlotniczy i przenieślismy się do naszego schronu – mamad, w którym śpią nasi chłopcy.

Przez kolejny tydzień mieliśmy kilka sytuacji, w których całą rodziną w przeciągu kilkunastu sekund  przenosiliśmy się do tego pokoju. Żeliwnymi płytami zasłaniałem w nim małe okno i zamykałem pancerne drzwi. Po dziesięciu minutach wychodziliśmy i wracaliśmy do swoich obowiązków.

Dzieci bez sprzeciwu podporządkowały się zasadom bezpieczeństwa. Sądzę, że jest w tym dla nich element ciekawości i zabawy. W naszych rozmowach zaczęły się pojawiać tematy takie jak wojna, rakiety, Żelazna Kopuła, szukanie statystyk o wielkości Cahalu (Izraelskich Sił Zbrojnych) oraz jego wyposażeniu. Coś, czym moi chłopcy nie byli zainteresowani w Polsce, dzisiaj stało się najgorętszym tematem rozmów. W Polsce doświadczyli najwyżej pojedynczych ćwiczeń ewakuacyjnych w szkole i przedszkolu.

Jako olim (nowoprzybyli) nie mamy telewizora – zresztą uważamy, że dzieci są zbyt małe, by buszować po internecie, czytać informacje lub oglądać Instagram lub Tik Toka z bezprecedensowymi filmikami Hamasu. Dzięki temu mimo wojny największych problemem w naszym domu nadal jest zabieranie bratu zabawek, robienie sobie na złość podczas jedzenia, czy brak zgody co do tytułu czytanej wieczorem książki.

Nie mam doświadczenia wojskowego; jedyną „bronią”, jaką kiedykolwiek trzymałem w ręku, był „pistolet” do paintballa wiele lat temu. Jest we mnie jednak wewnętrzny spokój: wierzę, że Izrael nie jest zagrożony niczym więcej niż tym, co się działo w poprzednich wojnach z Hamasem. Kompromitacja Szin Bet, Mosadu oraz armii z 7 października była tak wielka, że moim zdaniem dziś nie ma już marginesu na pomyłkę. Patrząc na oba lotniskowce USA, przerzucenie kilku eskadr amerykańskich do Jordani, oraz niebywałą ciszę Arabii Saudyjskiej, uspokajam się i wstrzymuję przed wykonywaniem gwałtownych ruchów – takich jak choćby ucieczka.

Jednocześnie miejsce, w którym mieszkamy, daje spokój ducha. Na ulicach w Raananie niewiele się zmieniło. Jedyne różnice to mniejsza liczba ludzi na chodnikach i samochodów na ulicy. Oraz stojące wciąż przy domach sukki, które już dawno powinny zostać zdemontowane. To namacalny dowód, że mężczyźni zostali zmobilizowani i nie zdążyli posprzątać po świętach.

Da się wyczuć napięcie, ale i niesamowitą determinację ludzi, by pomagać sobie nawzajem. Przypomina mi to trochę sytuację z początku wojny w Ukrainie z obrazkami niesionej pomocy – z Warszawy i innych miejsc w Polsce. Różnica polega na tym, że teraz nie tylko pomagam, ale też otrzymuję pomoc – bo mam świadomość tego, że żołnierze stojący u bram przy Strefie Gazy czy na granicy z Libanem z całym przekonaniem bronią moich dzieci, żony i mnie. Jest to jednocześnie podniecające uczucie, że pierwszy raz w życiu czuję pewność tej obrony.

Nie tylko jestem polskim Żydem – ale jako Izraelczyk (od grudnia 2022 r.) czuję, że rząd – niezależnie od tego, kto nim kieruje – staje w mojej obronie i zapewnia nie tylko słowami, ale również i pełną mobilizacją, że w walce z terroryzmem nie dopuści do mojej krzywdy. 

Patrząc na moje rośliny, które zadomowiły się już na balkonie i w pokojach naszego mieszkania, wiem jedno: ani ich, ani tego miejsca nie chciałbym już zostawiać. Te rośliny są dla mnie ważnym symbolem decyzji o tym, że jest to w tej chwili nasz dom. Nigdy nie myślałem, że będę się utożsamiał z znanym zdaniem Gołdy Meir: „My, Żydzi, mamy tajną broń w naszej walce z Arabami: nie mamy dokąd pójść.”

Wojna w Izraelu
Agata Shteinberg

Co by było, gdyby

W pierwszym dniu wojny w południowym Izraelu zginęło ponad 1300 osób. Byli i tacy, którym udało się wyjechać na chwilę przed tym, zanim rozpętało się piekło. Niby umknęli śmierci, ale jak dalej z tym żyć?

PRZECZYTAJ »

Autor

  • Joel Jaworski

    ur. w 1983 r. w Warszawie. Wraz z Judytą Jackl – Jaworską i trójką dzieci: Chaimem, Moiszim i Bejlą, zrobili aliję w grudniu 2022 roku. Mieszkają w centralnej części Izraela, w mieście Raanana.