tekst Marta Arava Greenshpon
Tradycja żydowska mówi, że chłopiec staje się dorosły w wieku 13 lat. Dla mnie był to początek podróży zakończonej w miejscu, w którym jestem teraz: jako gej, polski Żyd, Izraelczyk, mieszkaniec Tel Awiwu i licencjonowany przewodnik, a nade wszystko – szczęśliwy człowiek.
Na początku była izraelska miłość. Intensywna, pochłaniająca całkowicie ciało i umysł, nakazująca patrzeć głęboko w oczy i mówić „będzie ok” każdej przeciwności losu. Były spacery, odkrywanie siebie, natury i robienie wszystkiego dokładnie tak, jak się chce. Potem pojawiło się, jak w każdym związku, poszukiwanie dróg – nowych i trochę innych niż te przemierzone w nastoletnich butach. Dojrzałe poszukiwanie siebie względem drugiej osoby, domykanie kulturowych, społecznych, rodzinnych i myślowych dziurek i dziur, na które co chwilę się natykaliśmy.
Zdarza się, że takie poszukiwanie przekształca się w drogę o wymiarze metafizycznym, filozoficznym czy religijnym. Taka droga, która się otwiera, jest w nieznane, nowa, często ciekawa. Ale transformacja w trakcie trwania związku może być też źródłem kryzysu.
Zwiastuny zmiany
Wyobraźcie sobie zwyczajną rodzinę – dwa plus dwa. Do tego dom w kibucu, na skraju lasu. Wiatr huśtający kwietnikami, dziecięce rowerki porozrzucane na małym podwórku, drewniany domek, kredki i resorki w każdej szczelinie chodnika. Śmiech, żarty, stawianie granic, wspólne spędzanie czasu, kłótnie o zabawki i gorące wieczorne dyskusje, żal, zazdrość, ciepło, zgoda i niezgoda. Tak, to moja rodzina. Jak każda inna, pod jakąkolwiek szerokością geograficzną.
Oboje tak naprawdę poszukiwaliśmy od zawsze. Ale każdy poszukiwał czegoś innego, w innym kierunku, na innych zasadach. Każdy dojrzały bunt czy rewolucja ma swoją symbolikę i manifestację w świecie zewnętrznym; także tutaj poszukiwanie objawiło się namacalnym dowodem: zwisającymi u boków mojego męża, uświęconymi frędzlami tzitzit. Zwiastuny zmiany pojawiły się dużo wcześniej – przestrzeganie szabatu, zapalanie świec, spędzanie soboty w momentach ciszy i kontemplacji, powstrzymywanie się od używania sprzętów elektrycznych czy korzystanie z płyty grzewczej.
Jak reagować w podobnej sytuacji? Będą tacy, którzy zdecydują się podjąć walkę o związek, lub ci, którzy zakończą go, nie widząc w nim przyszłości. Nie będą gotowi na konfrontację z „nowym ładem”, na dyskurs z własnymi przekonaniami. Inni spróbują zmienić drugą osobę, zawrócić w miejsce, które jest im znajome. Niektórzy zareagują złością, frustracją, paniką („to nie ten sam człowiek! nie na to pisałam się, biorąc z nim ślub!”).
Troskliwe słowa
Ciężko przychodzą nam zmiany, które burzą znany porządek; zarówno obyczajowe, polityczne, jak i te pojawiające się na naszym własnym podwórku. Czujemy wówczas, że nasze poczucie bezpieczeństwa doznało uszczerbku, że nas zdradzono, oszukano. Nie wiadomo nawet, jak rozmawiać z drugą osobą, jak ubrać w słowa natłok myśli, pytania, wątpliwości czy strach. Większość z nas nie ma nawet dobrych podstaw do akceptowania zmian i inności drugiego człowieka – szczególnie dotyczy to ludzi nam najbliższych. Wpajane od pokoleń obrazy, frazesy czy dowcipy przy niedzielnej kawce z rodziną pokutują potem w domach, które sami budujemy. Tolerancji, akceptacji drugiego człowieka, o której tyle słyszymy i czytamy, w praktyce nikt nas nie nauczył. Chcielibyśmy być wobec siebie tolerancyjni, ale nie wiemy jak.
A przecież transformacja czy akceptacja to dobre, troskliwe słowa! Towarzyszą nam codziennie, w drodze do sklepu, przy odbiorze dzieci z przedszkola, przy kolacji, w pracy, na spotkaniu ze znajomymi. Podświadomie korzystamy z ich siły, przytulając się, głaszcząc małe główki zmęczonych czy chorych pociech, czy robiąc coś po raz kolejny, tym razem lepiej. Wciąż jednak, w zetknięciu z zachowaniami czy poglądami innymi niż nasze własne, uciekamy w dobrze nam znane mechanizmy obronne. Jak to wszystko pogodzić? Jak kochać, akceptować drugą osobę i zmiany w niej zachodzące? Jak zespolić dwa różne światy, znaleźć płaszczyznę, która będzie nam służyć jako miejsce bezpieczne, rodzinne, wspólne?
Nie powiem, że było mi łatwo. Zasłyszane historie o związkach, w których jedna z połówek wybrała życie według zasad judaizmu nie napawały nadzieją i pozytywnym nastawieniem. Nowa sytuacja jest bardzo trudna dla obu stron. Można tylko wyobrazić sobie nagłe załamanie podstawy związku zbudowanej na tym, co wcześniej było akceptowane przez obie strony. Rzadko słyszy się o osobie wierzącej wybierającej świeckiego partnera. Przepaść obyczajowo-wyznaniowa i rozbieżne systemy wartości bywają przeszkodą nie do przejścia.
Ciekawskie spojrzenia
Na początku byłam całkiem zdezorientowana. Z czasem odkryłam, że wśród par, w których jedna ze stron, w trakcie stabilnego już związku, odważyła się wejść na drogę wiary, zdarzają się historie dowodzące, że w takim układzie można i akceptować się i żyć wspólnie jako rodzina. Te historie dodały mi otuchy, były przyjacielskim klepnięciem po ramieniu, zapewnieniem, „że można”.
Plecione frędzle tzitzit wystające spod koszulki mojego męża, czy też odwrotnie – moje krótkie spodenki wraz z odkrytymi kolanami i łokciami, często stają się tematem komentarzy tuż za naszymi plecami. Nic dziwnego. To zderzenie obyczajowe widziane z zewnątrz często nie mieści się innym w głowie i wywołuje różne reakcje: od ciekawości po strach. Szczególnie tu, w Izraelu, w państwie tak kulturowo i obyczajowo zróżnicowanym, dają się one we znaki. Mając świadomość izraelskiej bezpośredniości, częsty braku taktu czy wrażliwości, spotykałam się z wieloma ciekawskimi spojrzeniami i pytaniami o bardzo różnorodnym zabarwieniu: od szczerej koleżeńskiej ciekawości („widzę, że twój mąż coraz bardziej oddaje się wierze. Czy ty też idziesz w tym kierunku?”) po ostrzegające mnie życiowe mądrości („uważaj, on cię będzie w to wciągał, wszyscy tak robią. To może skończyć się rozwodem”). Zdarzało mi się reagować w różny sposób – od cichej złości i frustracji po cierpliwe tłumaczenie, że życie z osobą religijną nie jest jakimś wyrokiem czy stygmą.
Własny kąt
Zdarzały się i niewinne słowa, które okazywały się trudne do strawienia. Znając moje zamiłowanie do rękodzieła szwagierka zasugerowała kiedyś, że pewnie podobają mi się frędzle tzitzit, bo „te sznurki są jak wyjęte z makramy”. Choć dziś wspomnienie tej rozmowy wywołuje u mnie uśmiech na twarzy, wówczas wcale nie było mi do śmiechu.
Zajęło mi sporo czasu, by znaleźć swój kąt w tej nowej rzeczywistości. Tym samym mój partner musiał na nowo znaleźć to miejsce dla mnie. Fakt, że każde z nas wybrało inną drogę nie skazuje nas na porażkę, mimo stereotypów i opinii innych. Dążenie do harmonii nigdy nie jest łatwe, wymaga elastyczności od obu stron. Ta świadoma praca nad samym sobą, oddanie rodzinie i wyzwanie postawione przez życie może wzbogacać i szlifować tolerancję i otwartość, o której tak chętnie mówimy.
Rękawicę los rzucił nie tylko mnie, lecz i mojemu mężowi. Jak w każdym związku mamy czasami ochotę cisnąć nią o ziemię, ale wciąż znajdujemy w nim to, co nas początkowo połączyło: miłość. Znajdą się pewnie tacy, którzy powiedzą, że „miłość to nie wszystko”. Zgodzę się, to prawda. Ale jest ona dobrym odnośnikiem, kotwicą, planem A.
Przed transformacją mojego partnera żyłam w świecie dualistycznym: czarne-białe, dobre-złe, dla mnie-nie dla mnie. Dodanie kolorów do tej palety dało mi więcej opcji. Okazuje się, że mogę zaakceptować inność, zgodzić się na wspólne rytuały, ale też być sobą, wyrażać się w nowy, bardziej dokładny sposób. Wciąż zdarza się, że spotykają nas nowe, nieprzewidziane wyzwania, co chyba specjalnie nie odróżnia nas od innych par. Wtedy staramy się odnosić do szacunku i otwartości na drugą osobę. Żyjemy zgodnie z zasadą, że nasze wybory są wolne i możemy je podejmować, do momentu gdy nie czynią drugiemu szkody
Co mówią inni
Nie znaczy to, że nie ma u nas w domu miejsca na frustrację, złość czy też inne ludzkie emocje. I tak jak mój mąż ma prawo robić to, co uznaje za słuszne – tak samo ja mam ten sam wybór. Wciąż zdarza mi się pojechać w szabat samochodem w odwiedziny (chociaż tak naprawdę polubiłam tę cichą, sobotnią refleksję) czy skorzystać z komputera. I to jest zupełnie na miejscu. Czasami w sobotę udaje mi się spontanicznie wyciągnąć męża z domu na wycieczkę. Staramy się, by nasze dzieci rosły w atmosferze poszanowania drugiego człowieka i choć już niedługo będą całkiem świadomie zderzać się z faktem posiadania rodziców z dwóch różnych światów – kulturowo, obyczajowo, religijnie i przekonaniowo – chcemy dać im wybór, wiedzę i swobodę bycia tym, kim zechcą, mając nadzieję, że one też będą w stanie zobaczyć życie w wielu kolorach, nie tylko czarnym i białym.
Paradoksalnie największym zgrzytem w procesie akceptacji manifestacji wiary mojego męża była i jest kwestia tego, co powiedzą inni. I choć tyle mówimy o byciu sobą, o wyzwoleniu się z kleszczy publicznej opinii, podstawą jest wciąż potrzeba akceptacji i zrozumienia.
Pod frędzlami tzitzit mój mąż jest wciąż moim najlepszym przyjacielem, z którym dzielę nie tylko uczucia, dzieci, samochód czy rachunek bankowy, ale też – paradoksalnie – wspólną drogę. I chociaż akceptacja drogi drugiego człowieka nie zawsze przychodzi łatwo, daje ciepłe poczucie głębokiej, osobistej satysfakcji.
Autor
-
(ur. 1982) - absolwentka etnolingwistyki, na co dzień zajmująca się tłumaczeniem i kompleksowym projektowaniem stron internetowych. Pasjonatka języków, natury, rękodzieła i Izraela. Żona Odeda, dumna mama Oza i Liama.