tekst: Karolina van Ede-Tzenvirt
W izraelskich lasach można znaleźć setki krzeseł. Plastikowe, metalowe z siedzeniem obitym skajem, z kompletem nóg lub bez tylnych, oparte o głaz lub o drzewo. Na tych krzesłach siadają poszukujący mistycznego kontaktu z Bogiem.
Las, rosa, zimne, nocne lub poranne powietrze, i On: Król wszechświata, HaShem. W takiej właśnie atmosferze rabin Nachman z Bracławia zalecił odbywać codzienne spotkania z Jedynym. Nachman, prawnuk twórcy chasydyzmu, polskiego cadyka Baala Shem Tova, urodził się na Podolu i tam też poświęcił się studiowaniu, nauczaniu i przewodniczeniu swojej społeczności. Jego nauki jednak, mimo swych źródeł w mistyce chasydyzmu, okazały się zaskakująco nowatorskie.
Jako dziecko rozumiał już, że został stworzony do rzeczy wielkich. Duszą i ciałem oddał się służbie Bogu. Niedługo po swojej bar micwie ożenił się i wyjechał na wieś do domu teściów. To własnie tam, pośród wschodnioeuropejskich lasów, zaczęły się rodzić zaczątki jego późniejszych idei, m.in. ta, że Bóg jest zawarty w harmonii stworzenia, w przyrodzie, której prawami rządzi się świat. Kontakt z naturą stał się w jego oczach służbą Bogu. Jak w Psalmie 96: „Niech weselą się pola i wszystko co jest na nich, niech się także radują wszystkie drzewa leśne przed obliczem Pana”.
Modlitewny spokój
Afirmację otaczającej go przyrody zamienił cadyk Nachman w unikalną modlitwę. Wzorując się na Abrahamie, który z Bogiem po prostu rozmawiał, sam na sam, otoczony kamieniami i piachem, dał początek nowej formie kontaktu z boskością. Hitbodedut – samoizolacja, to praktyka modlitewna, a właściwie rodzaj medytacji. Jak instruował rabin, hitbodedut praktykować należy w miejscu odosobnionym, najlepiej w lesie (choć proponował nawet pusty pokój) – wszędzie tam, gdzie nikt nie zakłóci modlitewnego spokoju. W takim otoczeniu, jednocząc się z przyrodą, najłatwiej i najwłaściwiej jest nawiązać bezpośredni kontakt ze Stwórcą. Tam można do Niego mówić mniej oficjalnie, nie trzeba trzymać się tradycyjnych tekstów modlitw. Tam sicha (rozmowa), twierdził dalej Nachman, jest jak siach (krzew) [oba słowa w jezyku hebrajskim mają ten sam rdzeń – red.]. Tam Król wszechświata zamienia się w czułego ojca. Tate, oj tate! – wołają do nieba chasydzi.
Chasydyzm narodził się w centralnej i wschodniej Europie, tam też przez kilkaset lat rozwijał się w otoczeniu lasów, łąk, jezior i rzek. O pustyni praojców można było wtedy marzyć. Lokalną kulturą nasiąkały więc żydowskie zwyczaje i folklor, ale nie tylko. Grube, czarne kapoty i futrzane streimele nie narodziłyby się raczej w upale Jerozolimy. Mimo, że krótka wizyta w obiecanej ziemi zmieniła na zawsze rabina z Bracławia i wpłynęła radykalnie na jego nauki, codziennym otoczeniem wciąż pozostawały gęste, zielone lasy. W pracach Nachmana wielokrotnie przewijał się wątek drzew. W nich widział ludzkie dusze, błąkające się po ziemskim padole. „Daj mi możliwość samotności; niech będzie moim zwyczajem wychodzić każdego dnia na zewnątrz pośród drzew i traw – pośród wszystkich roślin i tam być sam i modlić się, aby porozmawiać z Tym, do którego należę”– modlił się codziennie Nachman.
W poszukiwaniu cienia
W Erec Izrael Nachman zastał pustynie, suche koryta rzek okresowych i upały nie pozwalające na długie modlitwy w pełnym słońcu. Do swoich medytacji wybrał więc groby cadyków, które wtedy jeszcze nie były tak oblegane jak dziś. Często zaniedbane, zarośnięte kamienne pomieszczenia, zapomniane gdzieś wśród bliskowschodniej roślinności pozwalały mu tam na odosobnienie, którego szukał, oraz na kontakt z biblijną naturą.
Rabin zmarł w Umaniu w 1810 roku i pozostawił po sobie grupę wiernych uczniów. Ruch nigdy się nie rozrósł, a szeregi wyznawców przerzedziła potem jeszcze Zagłada. Po wojnie do Izraela wyemigrowało zaledwie ok. 300 bracławskich chasydów. Nowy krajobraz zmusił ich do adaptacji. Kierując się praktykami swojego nauczyciela szukali schronienia w grobach cadyków. Czasem były to miejsca czczone od wieków, tradycyjnie uznane za miejsca spoczynku wielkich rabinów, czasami po prostu znalezione pośród krzaków i kolców opuncji groty, które okazywały się potem grobowcami miejscowych szejków. Za dogodne do hitbodedut uznawano też naturalne jaskinie, groty czy jamy nad źródełkami. Lasy dopiero się sadziły: Żydowski Fundusz Narodowy właśnie rozsadzał po wzgórzach młode sosny, zalesiał bagna wysuszającymi je eukaliptusami. Musiało minąć co najmniej 20 lat by drzewa, wreszcie wysokie, mogły dać schronienie szukającemu izolacji chasydowi.
Dziś, gdy hitbodedut podbija nie tylko religijne kręgi, w izraelskich lasach znaleźć można setki krzeseł. Stoją na uboczu, z dala od utartych szlaków i stolików do biwakowania. Plastikowe krzesła firmy Keter lub metalowe, z siedzeniem i oparciem obitym skajem – prosto z jakiejś jesziwy. Takie bez oparcia, bez tylnych nóg – ratujące się przed przewróceniem kilkoma kamieniami, oparte o głaz czy o drzewo. To na nich siadają poszukujący mistycznego kontaktu z Bogiem. Gdy odchodzą zostają, czekając na kolejną osobę. Wrastają w krajobraz stworzony na modłę tego, który zostawili za sobą europejscy Żydzi, chasydzi i rabin Nachman.
Autor
-
(ur. w 1977 r.) dziennikarka, prelegentka i prowadząca program kulinarno - kulturowy o Izraelu „Feesten & Falafels” w holenderskiej telewizji Family 7 . Redaktorka „Kalejdoskopu” i wydawczyni portalu. Autorka przewodników po Izraelu oraz książki „Zostawić za sobą świat. O poszukiwaniu tożsamości”. Mieszka w Izraelu od ponad 20 lat.
karolina.vanedetz@kalejdoskop.co.il van Ede-Tzenvirt Karolina