tekst Fryderyka Tzipi Bauman

Żydowska dziewczynka w 1957 r. żegna się ze swoim Wrocławiem, zostawiając za sobą to, co znane i to, co trudne. W Izraelu będzie już Cyporą, Izraelką. 

Kudowa Zdrój, lato 1957 r.

Nie miałam ochoty jechać na kolonie tego ostatniego lata przed naszym wyjazdem z Polski. Bardzo chciałam zostać we Wrocławiu, szczególnie wtedy, gdy zrozumiałam, że tata z nami nie wyjedzie. Ale byłam posłuszna, nie mogłam sprzeciwiać się mamie.

Urocza Kudowa Zdrój. Byłam tam poprzednio z rodzicami. Tym razem pojechałam sama, i od razu poczułam się obco. Zjechało się dużo dziewcząt, ale z Wrocławia byłam tylko ja. Mania, moja najbliższa przyjaciółka, już wyjechała z rodzicami do Izraela, tak jak większość wrocławskich żydowskich rodzin. Po raz pierwszy znalazłam się w takiej sytuacji: jedyna Żydówka w gronie dziewcząt noszących na szyi medaliki. Trochę się obawiałam, że tu, tak jak w szkole, przyjdą zakonnice, będą się modlić, a mnie grzecznie wyproszą.

W szkole we Wrocławiu wypraszali nas grupowo, po tym, jak wznowiono lekcje katechizmu w latach 1955-56. Z koleżankami i kolegami było o wiele lżej: wychodziliśmy z klasy i powtarzaliśmy chórem, wybuchając śmiechem: “bo my jesteśmy wyznania mojżeszowego”. Tak naprawdę sami do końca nie rozumieliśmy, co to znaczy. Było nas kilkoro: Grynberg, Lewkowicz, Berman, Krakowski, Kaplan, Kopel, Sender, Czerwiec, Kagan. Choć sytuacja nie należała do przyjemnych, było nam raźniej, bo w grupie.

Na kolonii zakonnic nie było, ale moje obawy nie okazały się bezpodstawne.

W jadalni przysiadłam się do dziewcząt z mojej grupy.

– Ty, jak masz na imię? – padło przy stole.

– Fredzia – odpowiedziałam.

– Fredzia???

– No, jak Chopin – spróbowałam. – Fryderyk – a ja jestem Fryderyka, Fredzia. – Wymieniły spojrzenia i chichoty. One miały na imię Marysia, Tereska, Małgosia, Anielka. To nic nie znaczy – próbowałam dodać sobie otuchy. Niech tylko nie pytają o nazwisko i czy chodzę do kościoła.

Naszą instruktorką była pani Stefa. Nie lubiłam jej. Nie wiedziałam, jak unikać jej wieczornego rytuału. Dziewczęta z długimi włosami miały przed snem owijać swoje wstążki na poręczy łóżka na znak, że są gotowe, by pani Stefa sprawdziła im głowę. Co wieczór się tego bałam. Nie podobały mi się jej spojrzenia i dotyk. – Opalona czy śniada? Oczy ciemne czy jeszcze nie umyte? – codziennie tak niby sobie żartowała, niby z sympatią szczypała mnie w policzek. – No, Cyganeczka czy Żydóweczka? – uśmiechała się i pociągała trochę za mocno za włosy, rozplatając moje ciemne warkocze. – Ona jest od Chopina – wtrącały moje współlokatorki, stale chichocząc.

Byłam na siebie zła. Po co wyskakiwałam z tym Chopinem? Mogłam powiedzieć, że mam na imię Halina – bo to było moje ulubione polskie imię. Rodzicom zmarło wcześniej dziecko – dziewczynka urodzona w Rosji podczas wojny. Czasami przybierałam jej imię i mówiłam ludziom, że jestem Halinka.

Jedyna życzliwa twarz należała do Elżbiety z sąsiedniego pokoju. – My też nie chodzimy do kościoła – pocieszała mnie. Zauważyła, że nie klękam do pacierza i że nie noszę medalika. Zrobiło mi się trochę raźniej. – Nie przejmuj się – dodała – To dobre, wiejskie dziewczyny.

Nie przestawało padać. – Zbliża się burza – wystraszyły się dziewczęta w naszym pokoju i zaczęły się modlić, stawiać na oknie ikony mówiąc, że boją się piorunów.

Nie wiem, jak to się zaczęło. Może zezłościło je to, że siedziałam na swoim łóżku, czytając spokojnie. – Ona się nie boi! – krzyknęła jedna z dziewcząt, wskazując na mnie. – Ona się nie modli! – zauważyła druga. – Niech wyjdzie z pokoju, bo Bozia nas nie usłyszy – powiedziała inna. – Tak jest, wyjdź z pokoju! – zgodziły się wszystkie. Wyszłam, wystraszona, obrażona, z płaczem na końcu nosa. Miałam 10 lat, byłam daleko od domu, od rodziców i od Ciebie, mój jedyny uwielbiany bracie – przy Tobie przecież zawsze czułam się bezpieczna. Takiego upokorzenia nigdy przedtem nie doświadczyłam.

Próbowałam sama siebie uspokajać – to proste wiejskie dziewczyny, tak, jak mówi Elżbieta. A przecież chciałam do nich przynależeć, chciałam, żeby mnie lubiły. Wyrzuciły mnie za drzwi jak czarownicę. O, jak zabolało! Żaliłam się Tobie w liście, a Ty mnie uspokoiłeś, snując opowieść o dalekim słonecznym kraju, naszym kraju. – Tam nikt już nie nazwie Cię „Żydóweczką”, no i będziesz sobie pomarańcze zajadała. Chyba, że ci powiedzą, żeś głupia, ale to już nie dlatego, że jesteś Żydówką – żartowałeś.

Nie mogłam się doczekać końca turnusu. Deszcz ciągle padał, Kudowa kąpała się tego lata w deszczu, tak jak ja kąpałam się we łzach za obrażoną dziewczęcą dumę, za utracony czas z tatusiem we Wrocławiu, za to utracone lato – to ostatnie przed naszym wyjazdem z Polski na zawsze.

Wrocław, październik 1957 r.

– Nic nikomu nie mów – powiedziałeś. – Wyjeżdżamy! Rodzice byli zajęci pakowaniem, likwidowaniem mieszkania, żegnaniem przyjaciół. Tatuś na razie zostanie w Polsce – tłumaczyłeś. Później wyjedzie z drugą żoną, Polką, do Ameryki.

Do szkoły więcej nie poszliśmy. Ulga. Po incydencie na kolonii już nie chciałam wychodzić z klasy przed poranną modlitwą. Prawie wszyscy znajomi już wyjechali. Wagarowaliśmy więc, ja i Ty, razem z Twoimi kolegami. Było fantastycznie: włóczyliśmy się razem po Wrocławiu, jedliśmy w restauracji, żegnaliśmy moje dzieciństwo i Twoje młodzieńcze lata.

Nic nikomu nie mówiłam. Oddaliśmy książki do biblioteki. Pamiętam ich zapach – ten szczególny zapach szarych, wieloletnich okładek. Ostatnie urodziny mamy we Wrocławiu. Za skromne oszczędności kupiliśmy w kwiaciarni na rogu Poniatowskiego i Jedności Narodowej trzy herbaciane róże. Żegnaj, polska jesieni!

Listopad, 1957 r.

Nic nikomu nie mówiliśmy, jednak na dworzec odprowadzał nas Twój klub piłkarski – cały klub IKS Ślęza we Wrocławiu, między nimi i ci, którzy pisali w szatni „do Palestyny”. Ale więcej było tych, którzy żegnając Cię szczerze płakali. – Ty nasz, dlaczego wyjeżdżasz? – mówili. Grzegorz, Twój najbliższy przyjaciel, szlochał otwarcie. Żegnaj Grzegorzu, żegnajcie przyjaciele, żegnaj Wrocławiu.

Pociągając nosem tuliłam lalkę Halinkę i nowe wydanie „Ani z Zielonego Wzgórza”. Tatuś mnie przytulił. – Fredziuniu, w Izraelu będziesz miała nowe imię. Będziesz Cyporą, tak jak babcia Fajga (matka taty, zginęła w getcie warszawskim). Ale Fajga to w języku jidysz, a w Izraelu język jest hebrajski, więc tam będziesz Cyporą.

Izrael, parę lat później.

Miałam prawie dziewiętnaście lat. Byłam w mundurze wojskowym, opalona, zakochana, szczęśliwa. Jechałam na spotkanie z ukochanym. Pamiętasz Włodka? Jechałam do Ramat Awiw, gdzie mieszkała jego rodzina, czyli do „Gomułkowa”, zamieszkałego przez polską emigrację. Język polski można było tam usłyszeć wszędzie. Autobus był przepełniony. Dwie utlenione starsze panie rozmawiały po polsku. – Piękne rysy ma ta czarnulka, prawda? – powiedziała jedna do drugiej, przyglądając mi się uważnie. Nawet nie przypuszczały, że rozumiem. Chciało mi się dodać po polsku: – I na dodatek jest imienniczką Chopina!

Włodek czekał na przystanku. – Cześć, Chopinowa – ucieszył się, obejmując mnie.

Izrael, 55 lat po wyjeździe z Wrocławia.

Jestem Cypi, Cypora. Tak mnie wszyscy znają w Izraelu, Polsce i Nowym Jorku. Póki byłeś Ty, byli rodzice, byłam jeszcze trochę Fredzią, Fredziunią, Fejgale.

Jestem Cypi, ale w izraelskim dowodzie osobistym, w paszporcie i we wszystkich formalnych dokumentach pozostałam Fryderyką. – Cypora – Fryderyka dwojga imion – żartowałeś jak zwykle.

Często mnie pytają: “Co to za imię?” – a ja, Izraelka, Żydóweczka, Cyganeczka czy czarnulka, odpowiadam jak wtedy, na kolonii: – Tak jak polski kompozytor Chopin – odpowiadam. – On miał na imię Fryderyk, a ja – Fryderyka.

Dankowi, mojemu jedynemu bratu.

Autor

  • (ur. w 1946 r. w Wałbrzychu) do wyjazdu z Polski w 1957 r. mieszkała z rodzicami i starszym bratem Danielem we Wrocławiu. Wojnę rodzina Tzipi przeżyła w Uzbekistanie; część rodziny zginęła w warszawskim getcie, reszta została zgładzona w Treblince. Po wyjeździe z Polski mieszkała w Izraelu i w USA. Dziś jest emerytką, mieszka w Kfar Sabie. Interesuje się historią i językami obcymi, jako wolontariuszka pisuje o Holokauście do miejscowego kwartalnika “Alumon” i spotyka się z uczniami lokalnych szkół, by przybliżać im historię swoich przodków.

    View all posts