tekst Ewa Szubstarska-Stein

Po hebrajsku „akceptować” to lekabel: przyjmować kogoś lub siebie takiego jakim jest, czule i z łagodnością.
To niełatwe, zwłaszcza, gdy na naszą tożsamość składa się wiele elementów.

 

Ostatnio posprzątałam mieszkanie. Tak gruntownie. Połowa jego zawartości skończyła na śmietniku albo znalazła drugie życie poza nim. Mieszkanie od razu nabrało ładu, harmonii, wreszcie poczułam się w nim dobrze.

Przygotowując się do pisania tego tekstu zapytałam znajomych z mojego kawowego „parlamentu”, co wiedzą na temat tolerancji i samoakceptacji. Z początku rozbawieni, po chwili z autentyczną ciekawością poprosili o doprecyzowanie, czy chodzi mi o: eich lisbol et acmi? W wolnym tłumaczeniu z hebrajskiego: jak ścierpieć samego siebie?

To mnie zafrapowało. Bo niby gdzie w samoakceptacji jest miejsce na cierpienie? I czemu właściwie miałabym cierpieć? A może mam być wobec siebie cierpliwa? Słowo סבלנות (savlanut, cierpliwość), podobnie jak w polskim, ma taką samą etymologię. Znaczyłoby więc, że tolerować innych – ich poglądy, wierzenia i zachowania – to być wobec nich cierpliwym. Oraz, że tolerancja ma w sobie coś z zaciskania zębów i wytrzymywania czegoś/kogoś nawet jeśli czegoś/kogoś nie lubię. To jest właśnie owo סבל sevel, cierpienie.

Zastanowiło mnie, czy wolałabym być tolerowana czy akceptowana. Czy wystarczy mi, że moi znajomi z „parlamentu” będą znosić moje towarzystwo przy porannej kawie? A może chciałabym, by chcieli mojej obecności – z wszystkimi moimi wadami i zaletami? I jeśli wybieram tę drugą opcję, to czy nie powinnam zacząć od akceptacji siebie?

Przyjąć z czułością

Carl Rogers, amerykański psycholog, mówi: „Ciekawy paradoks polega na tym, że mogę się zmieniać dopiero wtedy, gdy zaakceptuję siebie takim, jakim jestem”. A przecież my, ludzie, jesteśmy skomplikowani. Składamy się z myśli, uczuć, doznań i pragnień. Tych bolesnych i pozytywnych. Mamy w sobie wiele szuflad: do niektórych nie chcemy zaglądać, a niektóre są naszą dumą. Są komody, które stawiamy w salonie i podświetlamy dodatkową lampą, i takie, które chowamy za drzwiami. Nasze osobowości czy tożsamości są złożone z wielu części. Definicja nas samych może być długa i szeroka. Może też składać się z wielu elementów.

Skoro już grzebiemy w języku, to idźmy dalej tym tropem. Po hebrajsku akceptować to לקבל lekabel, przyjmować. Akceptacja to zatem umiejętność przyjmowania wszystkich aspektów naszego jestestwa dokładnie takimi, jakimi są.

קבלה kabala to powrót do siebie, do połączenia z sobą samym, z całym dorobkiem inwentarza, z zaletami, ale i wadami, z sukcesami i porażkami. To przyjmowanie wszystkich naszych stron z czułością i łagodnością wobec siebie. Poprzez dostrzeganie ich i robienie im miejsca akceptujemy fakt ich istnienia i przyzwalamy na ich obecność. Rezygnujemy z walki z nimi i dajemy im zielone światło, by w naturalny sposób pojawiały się w naszym życiu, a jeśli trzeba – odchodziły. Być może to nie nasz charakter, wygląd czy zachowanie jest problemem, lecz nasze dążenie, by tego nie było, albo żeby to ukryć. Co za tym idzie, chcemy unikać tego, co w życiu jest nam dane w konkretnym momencie. To nam nie służy. To nas blokuje.

Zasada „tak, i…”

Gdy prowadzę zajęcia z improwizacji tańca, często słyszę, jak studenci kierują ku sobie krytyczne uwagi, które nie pozwalają im być obecnymi w danej chwili i w pełni wyrazić się w ruchu. Pokazuję im wtedy mikser, którego używam do odtwarzania muzyki. Jest na nim kilka suwaków. Te od basu, te od głośności, te od wysokich dźwięków. Mówię im, że w każdej chwili mają możliwość wyboru: przesuwania suwaków i decydowania o tym, co w sobie usłyszą. Który głos w głowie zostanie przesunięty do góry, a który tym samym ucichnie. Niezależnie od tego, co wybiorą, nadal będzie to ten sam mikser, ze wszystkimi swoimi przyciskami i możliwościami.

Jedną z zasad improwizacji jest zasada „tak, i…”. To znaczy, że całkowicie akceptuję to, co się dzieje się ze mną i we mnie w danej chwili. Mogę być wtedy otwarta na nowe. Coś dodać, coś rozwinąć. Podobnie z naszymi myślami, które – uwaga! – wpływają na nasze emocje. Mogę wybierać, którą myśl (albo „suwak”) przesunę do góry.

Improwizacja to mówienie „tak” chwili obecnej. Gdy nam się to uda, mamy dostęp do możliwości, a tym samym do rozwoju i do zbierania nowych doświadczeń życiowych. To powiedzenie sobie „I’m enough”- jestem wystarczający, wystarczająca – tu gdzie, jestem i jaki jestem.

Jak wpływać na myśli

Nasze ciało to doskonałe narzędzie do łączenia się z umysłem i emocjami. Myśli wpływają na emocje, a te na ciało. I odwrotnie: ciało wpływa na emocje, a te na nasze myśli.

Ciało jest tylko tu i teraz. Myśli mogą uciec do przeszłości lub przyszłości, ale ciało zostaje w miejscu. „Wystarczy” (wybaczcie przekorę!) skupić się na zmysłach lub oddechu. To most, który łączy umysł z chwilą obecną. Z jedyną chwilą, w której mam jakiś wybór. Mogę wtedy zauważyć swoją myśl i jej wpływ na moje samopoczucie.

Jeśli nie dbam o to, co tkwi w moim umyśle, zaczynam mieć dużo nieprzyjemnych i męczących myśli, które wpływają na moje emocje. Mogę czuć ich ciężar, brak satysfakcji i paletę innych oceniających uczuć. Mam więc wybór, gdzie koncentruję swoją uwagę.

To tak jak z mieszkaniem, od którego zaczęłam moją opowieść. Jeśli go nie sprzątam, zaczyna robić się bałagan i wszystko porasta kurzem. Jest w nim dużo rzeczy, których nie potrzebuję, które „kiedyś się przydadzą”. Powoli zaczyna uwierać. Przestaję widzieć i wydobywać jego piękno. Mieszkanie staje się mało funkcjonalne, nie przynosi mi harmonii i radości.

Zaczynam sprzątanie, szuflada po szufladzie. Przesuwam meble. Choć do tej pory komoda z szufladami stała w salonie podświetlona, z czasem przesunę ją do drugiego, mniejszego pokoju. Potem zniosę ją do piwnicy, a gdy przestanie mi służyć – na śmietnik.

Jak pisze Dorothy Hunt, „Spokój to chwila wolna od twojej oceny. To ta chwila, kiedy wszystko przyjmujesz do przestrzeni swojego serca”.

Mój kompleks traci na sile i znaczeniu. Moje nawyki i nowe myślenie zaczynają wpływać na rzeczywistość. To, jak widzę siebie i innych, może zacząć się zmieniać.

Wybieram inną myśl. „Akceptuję i przechodzę do serwisu”, jak z internetową polityką cookies. Jedno kliknięcie i szybka decyzja, że jestem ok. I patrzę: co się teraz stanie?

grafika: Ewa Szubstarska-Stein

Autor

  • (ur. w 1980 r.) - z wykształcenia socjolożka, psychoterapeutka tańcem i ruchem, performerka, choreografka i nauczycielka. Przez ostatnie dziesięć lat nauczycielka i kierowniczka Szkoły Polskiej w Tel Awiwe. Od lat organizuje warsztaty i projekty artystyczne po polsku dla dzieci w Izraelu w ramach grupy „Ilustracja”.

    View all posts