tekst Fryderyka Tzipi Bauman
Autobus szybko się zapełnia i nie ma już wolnych miejsc. Dobrze, że wsiadłam na stacji jako jedna z pierwszych. Napływ pasażerów nie ustaje. Żołnierze, dorośli z wózkami na zakupy, hałaśliwi uczniowie z kolorowymi plecakami, kobiety, mężczyźni, studenci. Patrzę na twarze ludzi wchodzących do środka. Na siedzeniu obok dziewczyna z niebieskim lakierem do paznokci rozmawia przez telefon, próbując przezwyciężyć hałas.
„Halo, halo, co mówisz?”- krzyczy, przekładając telefon z jednego ucha do drugiego. „Tak, w porządku, jak zwykle, nic wyjątkowego. Nie ma nikogo ciekawego w autobusie. Co może się wydarzyć o siódmej rano w drodze do pracy? Celebryci? Ha, ha! Nie, w transporcie publicznym nie ma celebrytów”- śmieje się do telefonu. „Co mówisz? Chcesz mi coś opowiedzieć? Spiesz się, mam tylko pięć minut, aż autobus się zapełni, bo wtedy kierowca prosi, żeby nie rozmawiać przez komórkę.”
Nie wiem, co usłyszała po drugiej stronie telefonu. Kieruję wzrok w stronę okna. Autobus w końcu ruszył, a wraz z nim myśli. Gdyby tylko wiedziała – pomyślałam o sąsiadce w podróży. Gdyby tylko wiedziała. Gdybym tylko mogła jej opowiedzieć, o tym, że pięć minut to czasami bardzo dużo czasu.
*
Feliks i Ala. Ocaleni z Holokaustu, urodzeni w Polsce. Byli sąsiadami, znajomymi moich rodziców. Blok tuż obok, drugie wejście, parter, pierwsze mieszkanie po prawej. Mąż i żona, nowi imigranci, oboje koło czterdziestki. Rodzice dwóch synów w wieku dziesięciu i sześciu lat. Ona niska, z lekko orlim nosem, falowane, jasnobrązowe włosy. W jej oczach odbija się figlarny uśmiech, głos ma ochrypły, w dłoni papieros. Unosi się od niej zapach delikatnych perfum.
On, dżentelmen, średniego wzrostu, w grubych okularach, oprawka czarna, dziś uznana byłaby za retro. Ubrany w szarą kurtkę nawet w największy upał, trzyma czarną, starą skórzaną torbę. Na twarzy wyraz jakby zdziwienia, jak u kogoś, kto poszedł spać w polskim Dzierżoniowie, a rano obudził się na Bliskim Wschodzie, w mieszkaniu dla imigrantów pełnym skrzyń, piasku, much, pieców na olej, prymusów, pokojowych lodowni. I upał. Palący upał.
Pracuje jako kurier w codziennej gazecie w godzinach od 6:00 do 18:00. Feliks jest człowiekiem wykształconym, posiadającym dużą wiedzę i z łatwością mógłby pisać artykuły publicystyczne w jakimś dzienniku, jest jednak nowym imigrantem, słabo zna hebrajski, nie ma koneksji. Jest nowym imigrantem po czterdziestce i jest szczęśliwy, że w ogóle ma pracę.
Ona pracuje w kuchni w telawiwskim nocnym klubie od 6 wieczorem do 6 rano. Ona też jest osobą o szerokich horyzontach, wykształconą, ale jest nową imigrantką, w średnim wieku, też szczęśliwą, że ma pracę, która pozwala jej wyrównać rodzinny budżet.
On jest uprzejmy i nie złości się na izraelski brak manier. Jest zły tylko na siebie, że nie jest w stanie uchronić żony od ciężkiej pracy na nocne zmiany. Smutny z powodu kolejnego rozstania, które zostało na nich wymuszone. Feliks i Ala. Nie narzekają, po prostu cały czas tęsknią.
Pierwsze promyki słońca. On opuszcza swój dom. Jego oczy, uszy i ciało są czujne. Autobus wjeżdża w ich dzielnicę, zatrzymuje się na przystanku, wysadza jedną pasażerkę, robi pętlę, na ostatnim przystanku zabiera kilku pasażerów, zawraca i zatrzymuje się znów na stacji Feliksa.
Pierwsze promienie słońca. Ala wraca do domu pierwszym autobusem, który odjeżdża z Tel Awiwu do jej dzielnicy. To ona wysiada na stacji, na której za kilka minut wsiądzie do autobusu jej mąż jadący do pracy w Tel Awiwie.
Mają dla siebie 5 minut. Kiedy wysiada z autobusu, on już tam jest. Skrzypiące drzwi pojazdu z lat 50. otwierają się z drażniącym piskiem. Wyciąga rękę i pomaga jej wyjść, pochyla głowę w stronę obu jej rąk, całuje je i chowa twarz w jej dłoniach. Jego spojrzenie pyta bez słów:
„Jak nogi?”
„Wysportowane i lekkie jak na pierwszym balu” – odpowiada.
Jej śmiech jest ochrypły, głos pełen papierosów. Jego spojrzenie natychmiast się rozjaśnia. „Dużo paliłaś.” Ona kładzie rękę na jego policzku: „Jesteś jak stara kura, nie martw się tak bardzo, prawie nie paliłam, to opary alkoholu i papierosowego dymu ludzi z klubu.” „Przygotowałem ci miskę gorącej wody” – mówi on. „Wymocz stopy, odpocznij”.
Autobus już wraca, ona mu radzi: „Idź, Feliks, idź. Miłej podróży. Nie zapomnij dużo pić. Hamsin dzisiaj. I co mi napisałeś?” – flirtuje z uśmiechem.
„Przeczytaj, mam nadzieję, że ci się spodoba”. Trudno mu się pożegnać, wręcza jej złożoną kartkę z notesu, przechodzi przez ulicę, bierze oddech i wsiada, gdy ostatni z pasażerów z przystanku stara się przytrzymać kierowcę, który to prawie zamyka za nim skrzypiące drzwi. Stali pasażerowie zostawiają mu miejsce w pierwszej ławce po lewej stronie. Wiedzą, że potrzebuje jeszcze jednego spojrzenia przez okno, wiedzą już, że musi wysłać jej jeszcze jednego całusa i zobaczyć, jak macha mu na pożegnanie. Razem z nim podążają za jej oddalającą się sylwetką. Siódma wieczorem. Szarość przechodzi w ciemnoniebieski, zimą przychodzi to tak wcześnie. On wraca z pracy autobusem o 7. Ona wyjeżdża do pracy w nocnym klubie autobusem, który przywozi go z powrotem po długim dniu biegania po gorących chodnikach Tel Awiwu.
Znowu mają razem 5 minut. Tym razem ona na niego czeka. On wysiada z autobusu, całuje ją w dłonie, towarzyszy jej do przystanku. „Zostawiłam ci jedzenie w piekarniku”, mówi. „A nogi?” – teraz to ona pyta z uśmiechem. „Gotowe, by zatańczyć swinga, proszę pani” – odpowiada, wpatrując się w nią z uwielbieniem. „Bardzo podobała mi się nasza wycieczka do Ogrodów Tivoli. Dziękuję, drogi mężu. Już nie mogę się doczekać kolejnej wyprawy”. „Rano będzie następna, obiecuję. Gdzie chciałbyś pojechać? La Prada? Dolina Parwati? Pola Elizejskie?” – pyta. „Ty wybierasz”. „Dobranoc, kochana. Nie pal dużo.” Autobus nie jest pełny. Siada w pierwszej ławce po prawej stronie, aby mógł śledzić ją wzrokiem, aż autobus odjedzie z przystanku.
Już od piętnastu lat łączą 5 minut poranku z 5 minutami wieczora w tkankę życia, w którą wpleciony jest zarobek, ale dzieci są zadbane, a rozczarowania odłożone są na razie w pojemnikach i pudełkach, które przyjechały wraz z nimi, gdy dojechali do Izraela. Wyobraźnia Feliksa i umiejętność romantycznego pisania służą jej za skrzydła. Jej uśmiech – dla niego jak powietrze do oddychania. Feliks i Ala, taka miłość.
Pamiętam, jak odwiedzała nasz dom i ukradkiem zapalała papierosa. „Nie mów mu”, prosi moją matkę. Słyszę ich rozmowę, słyszę ich śmiech, czuję zapach szarlotki, którą mama dla niej upiekła.
Widzę go, jak zagryza wargi, uśmiechając się przez niepokój, przez strach, troskę o nią. „Ma problemy z sercem, nie wolno jej palić” – mówi moim rodzicom. Słyszę ich rozmowy o polityce, historii, o nowym życiu w Izraelu. Słyszę rozmowy przy kieliszku wódki i śledziku.
Zaledwie kilka razy moi rodzice gościli ich razem. Mieli dla siebie tylko pięć minut. Tylko 5 minut rano i tylko 5 minut wieczorem.
Gdy kończył się Jom Kipur oboje czekali na moich rodziców, gdy ci wracali z synagogi, aby w domu Ali i Feliksa przerwać post. Czekał tam na nich gorący rosół, faszerowana ryba i promienny uśmiech.
„Szczęśliwego Nowego Roku!”, życzyli sobie po hebrajsku i po polsku. Szczęśliwego nowego roku.
Pewnego ranka Feliks wyszedł z domu. Autobus przyjechał, ale ona nie wysiadła na przystanku. Stał tam i wiedział, że jej serce nie wytrzymało.
„Jeszcze tylko pięć minut, daj mi jeszcze tylko pięć minut, ukochana” – łkał Feliks na jej pogrzebie.
Do dziś słyszę jego płacz. Smutek w jego oczach widzę jeszcze wiele lat po tym, jak sam je zamknął na zawsze.
Po jego śmierci w starej skórzanej torbie synowie znaleźli dziesiątki kartek z notesu, a na nich romantyczne wspomnienia miłosne ich rodziców, Feliksa i Ala, z magicznych miejsc, których sami nigdy nie odwiedzili.
O zmierzchu, przed Jom Kipur, do świec, które zapalam za moich rodziców, dostawiam jeszcze dwie: za dusze Ali i Feliksa Majeran. Na pamiątkę romantyzmu. Na pamiątkę tęsknoty. Na pamiątkę ich miłości.
***
Autobus się zatrzymuje. Moja sąsiadka z niebieskimi paznokciami wysiada na stacji z telefonem przy uchu. „Uspokój się, już idę … Całe pięć minut spóźnienia, też mi coś!”
Ludzie w codziennym pędzie. O siódmej rano w autobusie, w drodze do pracy. Z pozoru zwykłe sprawy. Kto wie, gdzie się ukrywają, jak perła w muszli, wielkie miłosne historie. Życzę mojej sąsiadce o niebieskim lakierze do paznokci, by uważnie się przyjrzała. Kto wie, co może się wydarzyć w 5 minut.
Przełożyła z hebrajskiego
Karolina van Ede-Tzenvirt
Autor
-
(ur. w 1946 r. w Wałbrzychu) do wyjazdu z Polski w 1957 r. mieszkała z rodzicami i starszym bratem Danielem we Wrocławiu. Wojnę rodzina Tzipi przeżyła w Uzbekistanie; część rodziny zginęła w warszawskim getcie, reszta została zgładzona w Treblince. Po wyjeździe z Polski mieszkała w Izraelu i w USA. Dziś jest emerytką, mieszka w Kfar Sabie. Interesuje się historią i językami obcymi, jako wolontariuszka pisuje o Holokauście do miejscowego kwartalnika “Alumon” i spotyka się z uczniami lokalnych szkół, by przybliżać im historię swoich przodków.