

tekst: Ilona Dworak-Cousin
Zastanawiałam się, co sprawiło, że dwoje młodych Polaków przyjechało do Izraela, kraju tak innego niż Polska. Jedyne, co mi się nasunęło, to to, że musi kryć się za tym jakaś tajemnica.
Szarość nieba przeglądała się w rybnych stawach hodowlanych kibucu Ma’agal Michael. Z jednej strony zalesione połacie wzgórz Karmel, z drugiej – morze. Im bardziej na północ od kibucu, w kierunku Rosz HaNikra, tym bardziej kolor niebieski przybierał barwy fioletu, a biała piana morskich fal uderzała w widoczne na horyzoncie skały.
Tego dnia pojechaliśmy na wycieczkę. Najpierw na wiejskie śniadanie do wioski Bat Szlomo. Skręcając w prawo z nadmorskiej autostrady w kierunku Jokne’am zobaczyliśmy olbrzymie stada bocianów na niebie. Zdawało się, jakby ich skrzydła za chwilę miały dotknąć nowiutkiej Mazdy Marka. Na usilną prośbę Marty zatrzymaliśmy się. Ona wyskoczyła szybko z samochodu, w ręku trzymając kamerę cyfrową gotową do filmowania.
– Moje białe bociany – mówiła z zachwytem. – Moje kochane, białe bociany. Może przyleciały z rodzinnej Polski? Może uciekły przed zimą, tak jak ja?
Na twarzy Marty rysowało się szczęście. Powietrze było ciężkie, przesycone kurzem przypominającym dym papierosowy, a lato spaliło już okoliczne wioski. Wśród tej szarości jedynie oczy Marty błyszczały zza obiektywu.
Wioska Bat Szlomo przypominała trochę tamte miejsca, w których rodzą się bociany. Przebiegała przez nią główna i jedyna zarazem ulica zabudowana po obu stronach starymi domami z kamienia. Rosło tam wiele drzew, a kury spacerowały sobie tu i tam. Był też kogut z wielkim czerwonym grzebieniem, pełen odwagi i dostojeństwa, jak przystało na prawdziwego króla w koronie.
Dojechaliśmy na miejsce. Marta fotografowała dosłownie wszystko – domy, ptaki, kwiaty – była jak w transie, ale przy tym nie spuszczała z oczu swojego laptopa, z którym nigdy się nie rozstawała. W zamiłowaniu do takiego sprzętu z Markiem stanowili dobraną parę.
W restauracji zamówiliśmy sobie zestaw kozich i owczych serów, do tego czarne i zielone oliwki. Na zewnątrz stały niskie drewniane stoły, a w ogrodzie rosły tropikalne drzewa. Marta piła „herbatę miłości”, Marek palił papierosa, a ja miałam jeszcze przed oczyma białe bociany, i rozmyślałam o tęsknocie Marty do ojczyzny. Zastanawiałam się, co sprawiło, że dwoje młodych Polaków przyjechało do Izraela, kraju tak innego niż Polska. Chciałam nawet zapytać ich o to, ale zabrakło mi odwagi. Wobec powyższego próbowałam sama znaleźć odpowiedź na to pytanie. I jedyne, co mi się nasunęło, to to, że musi kryć się za tym jakaś tajemnica.
Lubiłam z nimi przebywać, lubiłam rozmawiać z nimi po polsku, przy nich powracałam myślami do kraju mojego dzieciństwa. Odżywała wówczas we mnie tęsknota za bzem, czarnymi jagodami z gęstą śmietaną, za białym śniegiem, za mrozem fantazyjnie malującym wzory na szybach okien… Tęskniłam do tego, a jednocześnie byłam przeświadczona, że nie mogłabym tam mieszkać na stałe. Zdecydowanie tutejszy klimat bardziej mi odpowiada. Nasza jesień nie jest tak barwna jak w Europie. Szarość poranka ustępuje dopiero tuż przed południem, a wtedy nad głową szybuje niebieskie niebo.
Tu jest kraj gorących chamsinów, pomarańczy, kraj mieniący się kolorami kwiatów i krzewów – tylko tutaj mogę mieszkać.
Marek zaproponował kawę, ale w innym miejscu, bardziej wygodnym, w którym są obite krzesła. Spodobał mi się szyld zawieszony nad wejściem:
Kochamy ciebie, a ponieważ miłość wymaga cierpliwości, winniście uzbroić się w cierpliwość, a my obsłużymy ciebie z miłością.
Do naszych uszu dochodziły dźwięki hiszpańskiej gitary. Usiedliśmy pod drzewem truskawkowym, na którym nie było truskawek. Jak zwykle zamówiłam dla siebie małą kawę ekspresową. W poprzednim miejscu nie spróbowałam „herbaty miłości”. I tak wszystkie miłości w końcu umierają, a smak dobrej kawy sprawia, że odzyskuję energię, która bezlitośnie mnie opuszcza o tej porze roku.
Marek zamówił podwójną kawę, a Marta filiżankę gorącej czekolady – przepadała za łakociami. Może osładzało to ból, jaki w sobie nosiła, pozostawiła bowiem w Polsce dwoje dzieci, które widziała po raz ostatni trzy lata temu? Tylko raz wspomniała, że ma dzieci, ale nawet nie pokazała ich zdjęć. Nie powiedziała jakie noszą imiona – także i to było częścią tajemnicy, jaka otaczała ją i Marka.
Słońce sięgnęło zenitu. Czuliśmy się dobrze siedząc bezczynnie pod drzewem. Hiszpańską melodię zastąpiła teraz hebrajska piosenka „Niebieska chusteczka”. Marta ją znała w polskiej wersji i zaczęła śpiewać. Słuchałam słów, które od razu przenosiły mnie do tamtego kraju. Do polskich lasów, do śniegu, do krzewów bzu.
Opowiadanie pochodzi z książki „Dybuk wspomnień”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Austeria. Powyższa wersja zmieniona przez autorkę na potrzeby naszej publikacji.
Autor
-
(ur. w 1949 r. we Wrocławiu) – doktor farmacji, działaczka społeczna, publicystka, autorka wspomnień, poetka. Pisze po polsku i po hebrajsku. Wśród jej publikacji znalazły się: tomik poezji „Galej chajaj” („Fale mojego życia”; 1995), „Chacaj sipurim” („Opowiadania niedokończone”, 2000), książki autobiograficzne: „Dybuk wspomnień” (2008) oraz „Podróż do krainy cieni” (2018). Przewodnicząca Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Izraelskiej.
View all posts