z Yaronem Karolem Beckerem
rozmawia Karolina Przewrocka-Aderet
Yaron Karol Becker: – W naszym wewnętrznym, polsko–izraelskim dialogu zdarzają się kroki do przodu i kroki do tyłu, ale jedno jest pewne: nie można go zaprzestać.
Karolina Przewrocka-Aderet: Przyjechaliśmy do Izraela w różnych latach i okolicznościach, z różnych powodów.
Są wśród nas Żydzi, Polacy, wyznawcy judaizmu, chrześcijanie, ateiści. Powiedzieć o nas, że jesteśmy Polonią taką jak każda inna, to nie wiedzieć o nas wcale. Dzieli nas bardzo dużo. Co właściwie nas łączy?
Yaron Karol Becker: Zaraz, a po co ci ta wiedza?
Próbuję ustalić, o jakiej wspólnocie tutaj mówimy.
Nie trzeba za dużo pytać, dzielić włosa na czworo. Powiem ci, jak to było u mnie. Polska zawsze była poważną częścią mojego jestestwa, dominującą kulturą, w której się wychowywałem. Dorastałem na Syberii, i tam się mówiło: jak już będziemy w Polsce to dopiero będzie życie! Było dla mnie jasne, że w domu mówimy po polsku, bo to jest nasze okno na świat. Taka była nasza droga – najlepsza z mojej perspektywy, choć zdaję sobie sprawę, że nie każdy nią podąża. Przez 64 lata, gdy stawałem się Izraelczykiem, nie miałem w sobie woli, by na siłę oderwać się od kultur, w których żyłem wcześniej. I przyznawałem rację Tuwimowi, który w wierszu „Zieleń” pisze o „ojczyźnie – polszczyźnie”. Dziś mówię, że Izrael jest moją żoną, a Polska kochanką: wiem, trochę głupio, no ale miłość jest ślepa!
W jakim języku myślisz?
Gdy jestem w Izraelu, myślę po hebrajsku. Ale teraz, gdy rozmawiamy – już po polsku. Kiedy czytam literaturę polską, to od razu wszystkie moje zmysły wyostrzają się na język polski. Nic dziwnego, w końcu w kluczowych latach swojej młodości – od 5 do 16 roku życia – kształtowałem się w tym języku. Oczywiście uwielbiam hebrajszczyznę, kocham kulturę rosyjską, ale ta polska jest dla mnie najbardziej naturalna. Do tego stopnia, że na stare lata w Izraelu zamiast „nu” mówię uparcie „no” i zupełnie nie umiem tego zmienić!
Czyli to język jest naszym wspólnym domem.
I język, i kultura. Oczywiście, ona w Izraelu stała się już częścią mitologii. Moja mama bardzo lubiła kwiaty, najbardziej gladiole. I ja jej te gladiole ciągle przynosiłem. Wszyscy dookoła mówili: jaki ty jesteś Polani, przestań już! Albo: nie bądź taki uprzejmy, mów szczerze! Bo w Izraelu uprzejmość była uznawana za polską cechę. A ja byłem Polani i nie było na to lekarstwa.
W 1988 roku przyleciało do nas Mazowsze. Poleciałem do sklepu, kupiłem sobie muszkę i wytworną koszulę, tylko po to, by po koncercie pobiec i pocałować w rękę panią Mirę Zimińską. Mazowsze było po prostu moim zespołem! Tak miałem i takich jak jak było w Izraelu wielu.
To są normy kulturowe wyniesione z domu, które zostają w tobie na lata. Swoją drogą, całe życie wierzyłem w to, że ta uprzejmość to norma polska, a jakoś od lat 80., odkąd przyjechałem po raz pierwszy po latach, nie mogę się nadziwić, ile Polacy przeklinają!
Język się zmienia, i niektóre normy kulturowe też.
Tak czy siak – nie sposób od języka uciec. Nie trzeba, wręcz nie można od niego uciekać! Na przykład: nie mam wielkiej sympatii dla religijnej ultraortodoksji. Przeciwnie, ale kiedy mam okazję mówić w jidysz, robię to z wielką radością, bo ten język mnie fascynuje. Lubię też bardzo chasydzkie opowiadania i muzykę klezmerską. Zagaduję chasydów w samolotach, a oni dziwią się bardzo, że ktoś oprócz nich zna dzisiaj jidysz.
Rozróżniam między kulturą, językiem i zachowaniem społecznym i politycznym. Niechęć do jednego nie wyklucza u mnie miłości do drugiego. Nie ma złych kultur – są tylko ludzie, którzy czasami wykorzystują te kultury w złych celach.
Nie bardzo masz jak uciec od swoich języków. Bo jak to – miałbyś uciekać od siebie? W rozmowie do mojej książki „Polanim. Z Polski do Izraela” mówisz przecież, że nie wiadomo, gdzie u Ciebie kończy się Żyd, a gdzie zaczyna Polak.
Nie wyobrażam sobie polskiej kultury bez żydowskiej obecności. Bo co zrobić z Tuwimem, Korczakiem, Astonem? Ja głęboko czuję, że to jest moja kultura, że jest moją częścią, a ja jestem jej. Zresztą popatrz na tych wszystkich ludzi, którzy przyjechali do młodego Izraela i po prostu nie mogli żyć bez polskiej książki.
Mówisz o tym wszystkim, jakby to była pestka, jakbyś miał to w sobie dokładnie przemyślane i ułożone. A tymczasem w naszym, polsko-żydowskim gronie w Izraelu temat tożsamości budzi często wiele emocji. Dlaczego?
Bo nasza symbioza polsko-żydowska była zanurzona w konfliktach. Żydzi przeżyli w Polsce 800 lat, zapuścili tam swoje korzenie.
Próżno mówić o polskiej gościnności wobec nich, bo słowo „gościnność” w ogóle tu nie pasuje: jeśli jakaś grupa żyje gdzieś 800 lat to przestaje być obca.
Na naszym wspólnym koncie zapisało się dużo konfliktów, a niektóre wydarzenia były tragiczne. Wśród nich mamy też takie momenty, w których ludzkość sięgnęła dna. I to rzutuje na to, jak ludzie się dziś w tej swojej podwójnej tożsamości czują.
Może jest w tym jakaś ukryta obawa przed zdradą? Że jeśli będę Polakiem to zdradzę w sobie Izraelczyka, i odwrotnie? Albo: że jeden zaszkodzi drugiemu?
Myślę, że to przesada. Źródłem największych tragedii w naszych narodach jest dzielenie na swoich i innych, i uogólnianie: Żydzi, Polacy, Palestyńczycy, Izraelczycy, Arabowie…Zagłada też wynikała z uogólnienia. Dlatego tak bardzo złoszczę się, gdy ktoś mówi: Polacy byli współsprawcami. Albo: Izraelczycy zamordowali 67 dzieci w Gazie. Mówmy konkretnie: ten czy tamten polityk był winny, taki czy inny przywódca religijny, bo namawiał do nienawiści. Swoją drogą, ja zawsze w takich przypadkach posługuję się inną matematyką. Uważam, że jeden ratujący, sprzeciwiający się złu, jest wart tysiąca. Ludzie otwarci, empatyczni – stwierdzam to niestety – są w naszych społecznościach w mniejszości. Ale są warci znacznie więcej.
Bardzo poważne urazy – polityczne, społeczne – nie powinny być przyczyną do odrzucenia kultury. To, co robimy z naszą kulturą, pochodzeniem, zależy od nas samych. Przecież nie będę siebie nienawidził jako Polani, bo jestem Izraelczykiem! Bywa, że się wstydzę za jakieś posunięcia polityków, właśnie dlatego, że tak bardzo się utożsamiam ze swoją polskością i izraelskością. Jedno jest pewne: nie będę uprawiał żadnych bojkotów kultury.
Między Polską i Izraelem doszło ostatnio do kolejnego napięcia, tym razem z reprywatyzacją w tle. Odnoszę wrażenie, że za każdym razem, gdy na szczytach władzy dzieje się coś takiego, najbardziej cierpią właśnie starsi izraelscy Polanim: bo mają w sobie wciąż żywą pamięć o przeszłości, a jednocześnie najwięcej tęsknoty za dialogiem i wzajemnym pojednaniem. Mają w sobie i Polskę, i Izrael. Jak mamy sobie radzić z emocjami, gdy dzieje się coś takiego?
Warto wyjść poza podział na Polaków i Żydów i popatrzeć na sprawę z góry, odwołując się do ogólnych ludzkich standardów sprawiedliwości. Choćby w tym konkretnym przypadku: jeśli oddajemy jakieś mienie Czartoryskiemu czy Branickiemu, to oddajmy też Grinbergowi. Nie patrzmy na krzywdę polską czy żydowską: popatrzmy na krzywdę ludzką. To nie jest tak, że coś mi się należy, ponieważ jestem Żydem.
Próbowałeś odzyskać piekarnię Twojej babci w Opatowie?
Nie. Uznałem, że nie trzeba piętrzyć kolejnej krzywdy na wcześniejszej krzywdzie – ludziom, którzy teraz tam pracują lub mieszkają. Ale to jest moja prywatna opinia. To są bardzo skomplikowane sprawy, o których trzeba otwarcie, szczerze rozmawiać, i słuchać siebie wzajemnie.
Problem w tym, że ci, którzy o nas decydują, zwykle nie mają na to ochoty. Łatwiej jest wysłać nieprzyjemnego tweeta i dzięki niemu trafić na czołówki portali informacyjnych, niż podjąć taką rozmowę.
Tym mocniej naciskajmy na kontynuację dialogu – tak, jak to robimy dotychczas, oddolnie – i mówmy sobie szczerze o tym, co nas boli. Jeśli podczas jakiegoś spotkania mój interlokutor uderza w tony pełne uprzedzeń, to nie zniechęcam się, lecz spokojnie i otwarcie mówię mu o swoich odczuciach i zachęcam, byśmy kontynuowali rozmowę.
Jako weteran dialogu polsko-izraelskiego mogę powiedzieć, że od lat 90. dokonał się duży progres, i jego sukces można już wyczuć w takich sytuacjach jak ta bieżąca. Oczywiście pomijam szczebel polityczny – choć i tam sprawy poszły do przodu. W Polsce w latach 90. pojawiła się fala ludzi, którzy za cel obrali sobie pielęgnowanie pamięci o narodzie, który zniknął. Oni też wychowują swoje dzieci w dialogicznym duchu. Atmosfera wokół tematu Żydów bardzo się zmieniła. Oczywiście to nie jest większość ludzi w Polsce, ale wcale nie musi być, by widać było efekty. W tym dialogu zdarzają się kroki do przodu i kroki do tyłu, ale jedno jest pewne: nie można go zaprzestać.
Gdybyśmy mieli nadać wspólną nazwę tej dzisiejszej polskiej – z pochodzenia, języka, kultury – grupie w Izraelu, to jak by ona brzmiała?
Jesteśmy nowoczesnymi ludźmi, a w XXI wieku jest miejsce dla takich, którzy czują, że przynależą do wielu kultur. Pamiętasz słynny występ Artura Rubinsteina podczas konferencji założycielskiej ONZ w San Francisco w 1945? Rozzłościł się, że na sali nie ma polskiej flagi, kazał wszystkim wstać i zagrał polski hymn. Ten człowiek czuł mocno wszystkie swoje tożsamości.
Proponuję, by w naszej sytuacji, zamiast na siłę szukać dla siebie nazwy, walczyć o coś znacznie bardziej ważnego i uniwersalnego: o to, by być dobrym człowiekiem. Tak, żeby na koniec można było o sobie powiedzieć: byłem a mensch!
Autorzy
-
(ur. w 1987 r.) – redaktor naczelna „Kalejdoskopu”, dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka „Polanim. Z Polski do Izraela”. Współautorka antologii „Przecież ich nie zostawię. O żydowskich opiekunkach w czasie wojny” oraz – wraz z ks. Adamem Bonieckim – książki „W Ziemi Świętej”.
View all posts -
(ur. w 1941 r. na Syberii w Jakucji) - pedagog, dziennikarz, tłumacz, jeden z najbardziej zasłużonych działaczy dla dialogu polsko-izraelskiego, były współpracownik Instytutu Polskiego w Tel Awiwie. Dzieli życie między oba kraje: lato spędza w Polsce, zimę – w Izraelu.
View all posts