tekst Urszula Pawlak
Z okazji Chanuki ruszyłam w poszukiwaniu pączka idealnego. Wniosek? W Izraelu pączków nie ma – są za to sufganijot, i tych dwóch wypieków mylić ze sobą nie wolno.
Pączek ma średnio 300 kalorii. Pamiętam to z dzieciństwa, gdy nadmierna wartość energetyczna słodkości nie była jeszcze moim wrogiem. Zapamiętałam też mordercze przeliczniki aktywności, umożliwiające pozbycie się jej z organizmu: 20 minut biegania, 40 energicznego spaceru, 50 odkurzania, 10 godzin oglądania telewizji (bez równoczesnego podjadania). Do wyuczonych w dzieciństwie prawd należy również ta, że… pączki jedzone w tłusty czwartek kalorii nie mają. Hulaj dusza! Tak jest w Polsce. A w Izraelu? Tłustego czwartku co prawda tu nie ma, ale jest za to ośmiodniowa Chanuka.
Dwudziestego piątego dnia miesiąca Kislew 165 lub 164 r p.n.e. żydowscy powstańcy – Machabeusze – zwyciężyli pod wodzą Judy dowodzonych przez Antiocha IV Seleucydów, którzy przemocą usiłowali hellenizować Żydów. Machabeusze zdobyli Jerozolimę, odzyskali zbezczeszczoną Świątynię i przywrócili rytuał zapalania świątynnej menory. Juda Machabeusz znalazł w jej wnętrzu tylko jedno naczynie z oliwą, zabezpieczone pieczęcią arcykapłana – mogło wystarczyć na utrzymanie płomienia w lampie przez jeden dzień. Ogień płonął jednak przez osiem dni. Na pamiątkę cudu podczas Chanuki zapalamy lampki oliwne lub świeczki chanukiji, a także – o, zgrozo! – jemy ociekające olejem pączki i inne smażone pyszności: placki, racuchy, faworki.
Tak jak w Polsce czekoladowe Mikołaje podbijają półki sklepowe jeszcze w listopadzie, tak w tym samym czasie w Izraelu, miesiąc przed Chanuką, ze sklepowych witryn zaczynają kusić pączki. Postanowiłam sprawdzić, czy są tak pyszne, jak obiecują producenci, i czy warto katować swoją wątrobę przez osiem kolejnych dni. Ruszyłam w poszukiwaniu izraelskiego pączka idealnego.
Mowa wprawdzie o smakołyku powszechnym, ale znaleźć dobry egzemplarz to zadanie niezwykle trudne. Usmażyć te pszenne, drożdżowe ciastka w głębokim tłuszczu potrafią niemal wszyscy, ale zrobić to dobrze – nieliczni. W okresie Chanuki znajduję je w każdej kawiarni, cukierni czy piekarni. Od tac uginających się od rzędów świeżo smażonych, upudrowanych cukrem bułeczek, po plastikowe pudełka z wymęczoną trójką skurczonych gniotów: pączki i ich zapach niewątpliwie mają swój czas. Inne izraelskie przeboje – rogalach im szokolad, rogalach im kinamon i gwinijot idą zawstydzone w kąt. Dobry pączek to dzieło delikatne, świeże, nawet jeszcze ciepłe. Tymczasem pączki znalazłam też w marketach, często zapakowane w tekturowe pudła po 30-40 sztuk, tak, jakby był to towar z plastiku i czas nie działał na jego niekorzyść. „Przemysłowe” pączki kosztują niewiele – zaledwie 3-4 szekle za sztukę. Te dekorowane więcej, 7-8 NIS. Potrzeba ich setek na niezliczone chanukowe przyjęcia przy zapalaniu kolejnych świec. Ci z kolei, których stać na odrobinę luksusu, albo ci, którzy zechcą się rozpieścić raz lub dwa wyszukanym pączkiem z dekoracją większą od samego wypieku, zaopatrzą się w znanej sieci cukierni, nie mającej sobie równych pod względem chanukowego asortymentu. Sieć owa wzięła sobie pączki za punkt honoru: każdego roku rozbija konkurencję i serwuje Izraelczykom nowy zestaw małych, okrągłych dzieł sztuki.
Rzetelne dziennikarstwo wymaga poświęcenia – spróbowałam więc każdego z tych wypieków. I tych drogich, i tych tanich. Spałaszowałam całe pudło przeróżnie wyglądających cukierniczych kreacji: zarówno tych z posypką do lodów jak i tych ze „strzykawką” z ganache. Wniosek był druzgocący: pod kolorowymi, kalorycznymi sukienkami kryje się jeden i ten sam pączek. Żeby choć wybitny! Ale nie. Żaden z próbowanych przeze mnie okazów nie powalił mnie na kolana, nie przywiódł na myśl lepkich od lukru palców, jakie pamiętam z dzieciństwa w Polsce. Żaden nie miał w sobie różanej marmolady, nie pysznił się złotą kandyzowaną skórką pomarańczową. Żaden nie miał konsystencji miękkiej i puszystej jednocześnie, którą tak uwielbiam. Były to po prostu drożdżowe bułki (czasem bardziej, czasem mniej smaczne), z przeróżnym nadzieniem – i – opcjonalnie – z wymyślną ozdobą.
Wniosek? W Izraelu pączków nie ma. Są za to sufganijot i tych dwóch różnych wypieków mylić ze sobą nie wolno. Należy odciąć się od pamięci o polskich przysmakach i przyjąć do wiadomości – tak jak zrobiłam to z wieloma innymi polskimi przysmakami – że wytęsknione smaki dostępne są tylko w domowej kuchni. A sufganijot? Nie będę ukrywać: ze słodkościami mi po drodze. Zamierzam więc udawać, że to, co zjem w Chanukę, nie będzie mi policzone. Ni mniej, ni więcej – przez wszystkie osiem dni!
Autor
-
(ur. 1979)– miłośniczka izraelskiej kuchni. Z zawodu lekarka, specjalistka chirurgii ogólnej, obecnie na ostatniej (ma nadzieję) prostej do uzyskania prawa wykonywania zawodu lekarza w Izraelu. Mama 4-letniej Anny. Wraz z nią i Arim, miłością życia, mieszkają w Gan Ha-Shomron, i – mimo kulturowych różnic – starają się udowadniać, że... się da.