Eshkolem Nevo
rozmawia Karolina Przewrocka-Aderet

Żyjesz w konkretnym kraju, przyzwyczajasz się i w końcu przestajesz go widzieć takim, jakim naprawdę jest. Potrzebujesz nowego krajobrazu po to, by zrozumieć swój własny.

W którym miejscu najlepiej Pan odpoczywa?

Właśnie stamtąd wróciłem. To kibuc Malkija w Górnej Galilei, tuż przy granicy z Libanem. Mój ojciec miał wizję, że gdy przejdzie na emeryturę, będzie tam mieszkał razem z mamą. Latami szukał ziemi, wreszcie zbudował dom. Przywiózł mamę, która powiedziała: nie będę tu mieszkała, chcę być blisko przyjaciół w Hajfie. Teraz dom służy całej rodzinie, zapraszam przyjaciół, a w sierpniu spędzamy tam wakacje.

To miejsce zupełnie różni się od Gusz Dan. Dotyka duszy tak bardzo, że chce się tam wracać. Góry, zieleń, woda rzek płynących przez cały rok, no i przestrzeń: z okien widzisz Hermon, nie ma innych domów, które blokowałyby widok. Po powrocie pojechałem na spotkanie do Tel Awiwu, a zaraz po nim, zmęczony nazbyt długim szukaniem parkingu, szybko wyjechałem. Krajobraz Galilei tak wszedł mi w krew, że doświadczenie miasta nagle mnie przytłoczyło.

Tel Awiw jest ciasny, hałaśliwy, intensywny, czasem brakuje w nim tchu, a już na pewno – przestrzeni. 

Zwykle nie sprawia mi to problemu. Ważne jest odnajdywanie balansu między momentami, gdy jesteś daleko i relaksujesz się, a potem wracasz do tej intensywności wpisanej w życie w Izraelu. 

Krajobraz gra w procesie twórczym jakąś rolę? Gdzie lubi Pan pisać?

Pracuję tu, w moszawie Giw’at Chen koło Ra’anany, w pokoju, który dzielę z terapeutką. Ona pracuje popołudniami, ja przychodzę rano. Gdy otwieram okno, widzę dużo zieleni i przestrzeni. Ale nie przeszkadzałaby mi też nuda; dla pisania to akurat dobre, gdy otoczeniu brak intensywności. Tym chętniej wyobrażam sobie wówczas alternatywne historie, które dzieją się w zupełnie innych miejscach: na pustyni lub w mojej ukochanej Ameryce Południowej. 

Większość książek napisałem w domu w Ra’ananie. Wciąż mam tam pokój do pracy, do którego być może niedługo, gdy dzieci opuszczą dom, powrócę. Zresztą nie mam problemu z pisaniem w różnych miejscach. Pamiętam siebie w niemieckich pociągach, piszącego w szaleńczym tempie „Ostatni wywiad”. Podczas trasy promocyjnej miałem naraz mnóstwo pomysłów i za każdym razem było mi przykro, gdy pociąg dojeżdżał na miejsce. 

Wyjątkiem jest redakcja tekstu. To jest bardzo samotna praca: tylko ja, książka i decyzje, w których podjęciu nikt mi nie pomoże. Gdy przychodzi czas, drukuję sobie tekst, jadę do Malkiji: tam mam przestrzeń w głowie i pewność, że podejmę dobre decyzje.

To, co widzimy dookoła, nie jest po prostu krajobrazem. To przestrzeń wielokrotnie obciążona: historią, polityką, religią, konfliktem. Miejscami traktowana wybiórczo (Ziemia Święta), miejscami wymazywana (arabskie wioski, po których ani śladu). Tak skomplikowany krajobraz sprzyja twórczemu myśleniu? Czy raczej przytłacza nadmiarem bodźców? 

Izrael jest rajem dla pisarzy. Nawet najspokojniejsze miejsce okazuje się tu scenerią dla historyczno-politycznej dysputy, w którą ludzie angażują się z całą mocą. Społeczeństwo jest różnorodne, podzielone na wiele grup. Na krajobraz wpływają dwa elementy: nieustający konflikt między naszymi „plemionami” oraz historia, którą naznaczony jest każdy centymetr tej ziemi. 

Moim ulubionym miejscem w Malkiji jest sad jabłkowy. Rośnie tuż przy granicy, w odległości zaledwie kilkuset metrów od najbliższej libańskiej wioski. Zajęło mi chwilę, zanim się zorientowałem, że stoi na miejscu arabskiej wioski Al-Malkija, która została wyludniona podczas wojny o niepodległość. Przytłaczający ciężar historii w tak pięknym miejscu. 

To nie wszystko – proszę spojrzeć na słowo pardes. W każdym innym miejscu na świecie to po prostu ogród, sad. A w Izraelu? Biblia, Talmud, kabała, wiarzący, niewierzący – każdy nadaje temu słowu nieco inne znaczenie. Swoją drogą, stąd też ta wielka przyjemność pisania w języku hebrajskim. 

Fakt, że dużo się tutaj dzieje, w żaden sposób mnie nie obciąża. Co faktycznie bywa dla mnie trudne to bycie Izraelczykiem poza Izraelem. Bycie izraelskim pisarzem udzielającym wywiadu poza swoim krajem. Gdy pytają cię o politykę, a ty chcesz rozmawiać o książce. Na początku mojej kariery jako pisarza tłumaczonego było to dla mnie większym problemem. W końcu nauczyłem się z tym żyć. 

Nic dziwnego, że zagraniczni dziennikarze o to pytają, skoro przez lata izraelscy pisarze przyzwyczaili ich do tego, że mogą. 

Dla mnie ważne jest, by móc głośno wyrażać opinię na temat moich poglądów politycznych w samym Izraelu. Byłem zaangażowany w demonstracje przy ulicy Balfour w Jerozolimie [protesty przeciwko premierowi Benjaminowi Natanjahu w latach 2020-2021-red.], wypowiadałem się, dużo o tym pisałem. Nie przesadzę mówiąc, że była to jedna z ważniejszych rzeczy, jaką zrobiłem w życiu. Wciąż aktywnie biorę udział w debacie publicznej. Od stycznia prowadzę w radiu Reszet Bet swój program: sam decyduję o doborze tematów, rozmówców, wartości, jakie chcę w nim promować. 

Z kolei w Europie lub Stanach tracę ochotę, by się na ten temat wypowiadać. Jeśli mam w tym zakresie jakąś odpowiedzialność, to ona dotyczy ludzi, którzy mieszkają tu, w Izraelu. 

W naszym kraju wielu artystów decyduje, by nie mówić o polityce, o swoich poglądach. Cenzurują się, bo boją się utraty odbiorców. W Izraelu odsłanianie się z poglądami uznawane jest za dość ryzykowne, bardziej nawet, niż gdy robi się to za granicą. 

Jako dziennikarka odnoszę wrażenie, że im dłużej tu jestem, tym trudniej mi całościowo opisywać to, co widzę. Rzeczywistość zmienia się szybko i ciągle zaskakuje. Każdy dzień tutaj to nowy wyjątek od reguły, gwiazdka odnosząca do przypisu. Jak opowiadać o Izraelu, by dokładnie oddawać to, co się w nim dzieje?

Nie mam na to gotowej recepty. Piszę fikcję, jestem oddany moim bohaterom, ich historiom, problemom miłosnym, rodzinnym. Nigdy nie chciałem pisać książek, które byłyby reprezentacją szerszego obrazu Izraela. Myślę nawet, że grzechem jest próbować: to niemożliwe w tak mozaikowym społeczeństwie jak nasze. Moja „Tęsknota za domem” odnosi się do Nakby i palestyńskiej narracji wokół wydarzeń z 1948 r. W „Trzech piętrach” nawiązuję się do społecznych demonstracji z 2011 roku. W „Ostatnim wywiadzie” bohater podróżuje po Izraelu i poza nim, konfrontując się z żydowskimi społecznościami diaspory. W każdej książce wybieram jakiś punkt, perspektywę, z której opisuję społeczeństwo. Trzeba mieć w sobie skromność, by uczciwie przyznać, że to jest perspektywa tylko jedna z wielu. 

W „Neuland” pisze Pan z kolei o trzech pokoleniach i zupełnie różnych od siebie krajobrazach. Dla najmłodszej generacji krajobraz Izraela jest poraniony, pocięty. Dla najstarszej – wymarzony, jedyny. Młodzi wyjeżdżają, bo tylko poza Izraelem są w stanie otrzymać odpowiedzi na palące pytania. Jeden z bohaterów wyjeżdża, by na nowo zmierzyć się z syjonistyczną ideą samego Teodora Herzla. Krajobraz wielokrotnie poddawany jest tu w wątpliwość. 

Gdy bohaterowie „Neuland” wyjeżdżają z Izraela, zyskują nową perspektywę własnego kraju. To właśnie najbardziej mnie interesowało, gdy tę książkę pisałem. Ma to również związek z krajobrazem: gdy żyjesz w konkretnym kraju, przyzwyczajasz się do tego, co widzisz dookoła, przestajesz go widzieć takim, jakim jest. Gdy wyjeżdżasz, nabierasz perspektywy. 

Na pomysł „Neuland” wpadłem podczas podróży. W 2007 roku miałem trasę promocyjną książki i często wyjeżdżałem, głównie do Europy. Miałem możliwość popatrzeć na mój własny kraj poprzez spotkania z ludźmi, z diasporą żydowską lub społecznością Izraelczyków, którzy wyemigrowali. A także zdać sobie sprawę z tego, czego nam brakuje, choćby jeżdżąc po europejskich miastach sprawnie działającą komunikacją publiczną. To właśnie chciałem pokazać w „Neuland”: bohaterów, którzy wprawdzie wyjeżdżają, krajobraz wokół nich się zmienia, ale cała ta podróż staje się próbą zrozumienia tego, co własne: ludzi, społeczności, syjonizmu, jego redefinicji lub powrotu do jego korzeni. Żaden z bohaterów nie opuszcza Izraela na stałe, oni po prostu są w podróży. Czasem potrzebujesz nowego krajobrazu po to, by zrozumieć swój własny. 

Syjonistyczny koncept zamienia pustynię w las. To trochę tak, jakby na nową ojczyznę nałożyć diasporyczny kostium. Czy w Pana domu często wspominało się galutowy krajobraz?

Nie. Ludzie, którzy przeżyli Holokaust, nie mają w sobie nostalgii za krajobrazem, bo stał się dla nich scenerią traumy i terroru. Dziadkowie stracili w Holokauście całe swoje rodziny. Babcia nigdy nie rozumiała, gdy mówiliśmy jej, że chcemy pojechać do Polski, odwiedzić jej dawne miejsca. Mówiła: Żydzi się już napodróżowali, lepiej siedźcie w domu. Rozumiem to. Miała przecież 16 lat gdy wyjechała z Warszawy. Była jedyną ocalałą z Zagłady w swojej rodzinie. Dziadek również pochodził ze stolicy.

Z kolei drugi, słynny dziadek, premier Izraela Levi Eshkol, urodził się pod Kijowem.

Dlatego zawsze uważałem go bardziej za ukraińsko-rosyjsko-polskiego. Ale już jego żona była z Polski. Więc przynajmniej w ¾ ja również stamtąd pochodzę. Za każdym razem czuję się w Polsce jak w domu. Babcia mieszkała na terenie warszawskiej Pragi – jej dom już nie istnieje, nie miałem szans go odwiedzić. Ale mimo tego przy każdej wizycie czuję w Polsce coś, co jest mi bardzo bliskie.

Wspominał Pan o swoim zaangażowaniu w debatę publiczną, o społecznej odpowiedzialności, którą czuje Pan jako izraelski twórca. Ale ja znam osoby, które decydują się z Izraela wyjechać. Zamienić krajobraz na mniej intensywny. 

Na szczęście wielu też przyjeżdża. Czasem bycie obywatelem kraju oznacza pozostanie w nim i obronę wartości, w które wierzysz. Ja nie umiem sobie wyobrazić życia w innym miejscu. Nawet jeśli oznacza ono ciągłą walkę o sprawy, które w demokratycznym kraju powinny być oczywiste.

Autorzy

  • (ur. w 1971 r.) – uznany i nagradzany izraelski pisarz, autor powieści i opowiadań tłumaczonych na wiele języków świata, a także wykładowca z zakresu twórczego pisania. W języku polskim ukazały się jego książki: „Do następnych mistrzostw” (2012), „Neuland” (2014), „Samotne miłości” (2016) i „Ostatni wywiad” (2022).

    View all posts
  • (ur. w 1987 r.) – redaktor naczelna „Kalejdoskopu”, dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka „Polanim. Z Polski do Izraela”. Współautorka antologii „Przecież ich nie zostawię. O żydowskich opiekunkach w czasie wojny” oraz – wraz z ks. Adamem Bonieckim – książki „W Ziemi Świętej”.

    View all posts