Pokaż mi, co jesz, a powiem ci, kim jesteś
tekst Katarzyna Sitek
Izraelczycy mają w sobie ten charakterystyczny luz, który nam, Polakom, szczególnie przypada do gustu. „Zakochaliśmy się w Izraelu” – prawie za każdym razem słyszę od koleżanek i kolegów wracających z podróży. Poza opisami słonecznej pogody, niesamowitych plaż i pysznego hummusu większość z nich skupia się na tym, jak fajnych ludzi spotkali na swojej drodze. W myśl dziewiętnastowiecznej frazy – pokaż mi, co jesz, a powiem ci, kim jesteś – nie dziwi fakt, że Izrael radosnym jedzeniem stoi.
Przeżyciem samym w sobie są odwiedziny na targu w porze lunchu. Stali bywalcy i turyści przekrzykują się nawzajem przy skwierczących na grillu szaszłykach z kurczaka, zwanych pargiot, i świeżo nabitych na rożen aromatycznych kebabach. W tym chaosie powstają nowe przyjaźnie, eksplodują kłótnie, a życie tętni swoją pełnią.
Kultura jedzenia w Izraelu nieodłącznie wiąże się z rozmową i byciem razem. Zachęcają do tego serwowane niemal w każdej restauracji przystawki mezze. Dla turysty odkrywanie przy stole nowych smaków, np. sałatek tabulleh, matbucha czy baba ganoush, dostarcza tematów do dyskusji o kulinarnych tradycjach, przyzwyczajeniach i obyczajach.
Zawsze bliski mojemu sercu będzie smak frytek posypanych startym serem feta i przyprawą za’atar. Przypomina mi to czas, gdy z przyjaciółmi chodziliśmy do knajpek przy Wielkiej Synagodze w Tel Awiwie. Zazwyczaj przy stolikach nie było już miejsca, więc siadaliśmy na krawężniku i podawaliśmy sobie z rąk do rąk talerz wypełniony tym smakołykiem. To była nasza stała, weekendowa przekąska, w czasie której planowaliśmy, gdzie tej nocy pójdziemy potańczyć. Sharing is caring.
Obecność w jednym miejscu tak wielu kultur powoduje, że świat staje się bardziej dostępny, życie z innymi jest normą, a nawet źródłem inspiracji. O wiele lepiej wspomina się adżarskie chaczapuri z rodzinnej gruzińskiej restauracji w centrum Jerozolimy, kiedy zagryzione jest perfekcyjnym churros serwowanym przez uśmiechniętą Meksykankę na gwarnym bazarze Machane Yehuda. W Izraelu wszystko zdaje się być bardziej kolorowe, nie tylko dzięki niebieskiemu morzu, złotemu piaskowi i zieleni palm. Izrael mieni się barwami przypraw i składników potraw, a także flagami z miejsc pochodzenia właścicieli straganów, barów i restauracji.
Izraelskie piekarnie to dla mnie mikroświaty, pozwalające w krócej niż 80 dni zwiedzić całą Ziemię. Poczuć Francję dzięki różnym wersjom croissantów i quiche’ów. Zajrzeć do Włoch przez kolorowe kawałki pizzy i focaccie. Dać się skusić arabskim baklawom walczącym o moją atencję z argentyńskimi alfajores.
Grillowany bakłażan polany sosem tahini i posypany natką pietruszki nie potrzebuje nakładanych szczypcami jadalnych kwiatów na wzór restauracji z gwiazdką Michelin. Prawda jest w smaku i jakości, a Izraelczycy są równie bezpośredni jak ich jedzenie. Przecież falafela lub shoarmy nie da się zjeść elegancko. Jedzenie je się rękami. Ten brak formalności to przejaw głębokiej świadomości, że głód jest ten sam – nieważne, czy jesteś biznesmenem, czy kasjerem w supermarkecie. Marzenie o tym, by wgryźć się w ciepły, miękki chlebek pita i poczuć smak swojego ulubionego sabicha czyni nas wszystkich równymi.
Na co dzień na izraelskich plażach zobaczymy zarówno młodych jak i starych, szczupłych i tęższych, bez kompleksów czy skrępowania cieszących się obcowaniem z przyrodą. W miejskim skwarze Hajfy przechodnie piją orzeźwiający sok z lokalnie uprawianych pomarańczy. W smagającym słońcem Eilacie uczniowie na wycieczkach klasowych jedzą najskuteczniejsze w gaszeniu pragnienia kawałki schodzonego arbuza. Co może być bardziej oczywiste, bardziej zgodne z naturą?
Akceptacja swojego ciała, myśli i potrzeb pozwala na otwartość, którą często interpretuje się jako arogancję lub bezczelność. Ale w tej prostolinijności jest szczerość, która sprawia, że Izraelczycy są po prostu wolni, a przez to bardziej szczęśliwi.
Autor
-
(ur. 1985) - restauratorka, twórczyni bistra Sabich w Warszawie (pierwszego lokalu z sabichem w Polsce), popularyzatorka izraelskiej kultury i stylu życia. Pasjonatka wspinaczki skałkowej, która kilka lat temu odnalazła swój drugi dom w Tel Awiwie.
Sitek Katarzyna