tekst Rina Bodankin

W Izraelu nastąpiło wewnętrzne zawieszenie broni. Na jak długo? Zależy, jak dalej potoczy się wojna, czy nastąpią po niej wybory, na kogo spadnie wina za październikową tragedię. Nic nie jest pewne – Izrael nie szczędzi nam przecież niespodzianek. 

„Są w ojczyźnie rachunki krzywd, obca dłoń ich też nie przekreśli…” – ten fragment wiersza Władysława Broniewskiego „Bagnet na broń” chodził mi po głowie po 7 października. Co się wówczas w Izraelu zmieniło? Największą nowością było poczucie zagrożenia, które pojawiło się nagle i szybko połączyło Izraelczyków. Szczególnie przerażające były pierwsze dni: opcja dołączenia do wojny przez Hezbollah i Iran, która mogłaby wręcz zagrozić istnieniu kraju. Stało się oczywiste, że wszystkie konflikty ideologiczne, mimo że niezmiernie ważne i decydujące o przyszłości Izraela, musiały zostać odłożone na później. Ostatecznie przecież płyniemy wszyscy w tej samej uszkodzonej łodzi i w pierwszej kolejności trzeba się skupić na łataniu dziur, tak, by nie zatonąć.

Brutalny atak Hamasu na Izrael podważył ideologię izraelskiej lewicy, opartą na założeniu, że można dojść z Palestyńczykami do porozumienia, jeżeli tylko umożliwi im się osiągnijcie znośnego poziomu życia. Wezwania Hamasu okazały się jednak nie tylko pustymi hasłami, ale przede wszystkim operatywnym planem podbicia Izraela i plastyczną ilustracją, jak to podbicie będzie wyglądało. Wobec obrazów okrucieństw dokonanych na ofiarach współczucie dla ludności cywilnej w Gazie znacząco zmalało. A Hamas to nie tylko Gaza – wiemy, że poparcie Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu dla jego działań wzrosło. 

Ironicznie, w Izraelu to premier atakowany jest obecnie za umożliwienie, latami, wzrostu siły i uzbrojenia Hamasu. Wojna z Gazą, która w każdych innych okolicznościach spotkałaby się z silną krytyką lewicy i negatywną reakcją społeczeństwa na każdego zabitego żołnierza, obecnie popierana jest przez przeważającą część obywateli Izraela. To nie tylko żądza odwetu, ale też zrozumienie, że brak reakcji na atak Hamasu pociągnąłby za sobą dalsze zagrożenia – np. przekonanie o osłabieniu wojskowym Izraela i możliwy atak w najbliższej przyszłości ze strony największego wroga – Iranu. Wbrew reakcji państw zachodnich, dla Izraela wojna z Gazą była nie do uniknięcia po październikowym ataku.

W kraju był on również punktem przełomowym w zaangażowaniu ludności cywilnej w samoobronę. Odnotowaliśmy powrót do odległych czasów przed utworzeniem państwa, kiedy każde osiedle musiało organizować indywidualną obronę przed atakami ludności arabskiej. 

Mieszkam w typowym małym osiedlu willowym niedaleko granicy z Autonomią Palestyńską. Przez lata ledwie znałam swoich izraelskich sąsiadów, prowadząc typowo zachodni styl życia, gdzie „każdy sobie rzepkę skrobie” i chce, by sąsiedzi dali mu święty spokój. Nagle okazało się, że gdy obywatele nie mogą polegać na natychmiastowej obronie ze strony wojska, konieczne jest utworzenie sztabu ochronnego. Ludzie zgłaszają się, bo przecież chodzi o obronę własnego domu, a kto wie, co przyjdzie do głowy sąsiadom zza płotu. Tak oto w naszej miejscowości utworzył się uzbrojony oddział, a wokół wytyczono punkty obserwacyjne granicy. To wszystko w oparciu o ochotników.

Poznałam wówczas więcej mieszkańców niż w ciągu 20 lat życia tutaj. To samo stało się w innych osiedlach i miastach. To chyba typowe dla okresu wojny, choć nie wiem, czy koncepcja ochotniczej straży zmieni się po zakończeniu działań. Bo tak naprawdę Izrael ciągle jest przecież w stanie wojny.

Okres po październiku charakteryzuje się też wzmocnieniem organizacji pozarządowych. W Polsce odegrały one kluczową rolę w organizacji przyjęcia uciekinierów z Ukrainy. Tutaj organizują pomoc dla uchodźców z północnych i południowych granic Izraela: miejsca pobytu, odzież, dojazdy, szkoły i przedszkola dla dzieci. (Bo gdzie jest rząd? Dobre pytanie).

Rozpad Izraela na walczące ze sobą ugrupowania, popierany krótkowzrocznie lub egoistycznie przez obecnego premiera, został na razie zatrzymany. Już nie ortodoksi przeciw Żydom świeckim, Żydzi pochodzący z krajów arabskich przeciw Aszkenazyjczykom, skrajna prawica przeciw zwolennikom demokracji – lecz wspólnota, w której członków działania wojenne uderzają po równo. 

A więc wewnętrzne zawieszenie broni. Na jak długo? Nie wiadomo. Zależy, jak potoczy się wojna, czy nastąpią po niej wybory, na kogo spadnie wina za październikową tragedię. Pożyjemy, zobaczymy. Izrael nie szczędzi nam przecież niespodzianek. 

Autor

  • urodzona i wychowana w Łodzi. Jako nastolatka wyjechała z rodzicami do Izraela. Absolwentka biochemii i zdrowia publicznego na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Wieloletnia badaczka chorób nowotworowych w szpitalu Hadassa w Jerozolimie oraz kierowniczka funduszu na rzecz badań chorób zawodowych. Podczas warsztatów translatorskich zorganizowanych przez Instytut Polski wyróżniona za najlepszą pracę końcową. W tej chwili pracuje nad hebrajskim przekładem książki Mikołaja Łozińskiego „Stramer”.