tekst Rafał Kowalski

 

Yaakov jeszcze na początku października tego roku stawał na skrzyżowaniu w pobliżu swojego domu w Izraelu, by protestować w obronie demokracji. Twierdzi: „Żaden naród na świecie nie jest wolny od bakcyla nacjonalizmu. Skrajny nacjonalizm może doprowadzić ludzkość do okropnych tragedii. Tego się zawsze obawiam”. Podczas II wojny światowej uciekał przed Niemcami i polskimi szmalcownikami, przeżył w dużej mierze dzięki Polakom uczciwym. Dlatego kocha i czasem krytykuje swoją nową ojczyznę właśnie z miłości do niej.

Izrael 1948 r. Góra od lewej – Hedva Segal (wtedy jeszcze Zosia Zylber), Mania (jej siostra); dół od lewej – Pola (mama Hedvy), Hania (siostra Hedvy), Abram (tata Hedvy).

Właściwie za każdym razem uśmiecham się do nich, kiedy tu jestem. Niektóre drzewa na Bulwarze Rothschilda są jak roztańczone postacie z zielonym afro na głowie.

Dodawały mi energii poprzednio, kiedy hamsin uporczywie chciał przeszyć mnie na wskroś. Również tym razem, gdy – mając nad głową rozpalone słońce na błękitnym niebie – ciągnąłem walizkę z kilkunastoma egzemplarzami mojej debiutanckiej książki. Zawarłem w niej ponad trzydzieści opowieści tych, których serce najpierw zaczęło bić w Płocku, a potem na przykład w Kirjat Ono, Nowym Jorku, Kopenhadze, Tel Awiwie, Warszawie, Los Angeles, kibucu Ha-Ogen…

W mieście z wiosną w nazwie szedłem do pobliskiej siedziby Instytutu Polskiego. Miałem się tam spotkać z tymi, którzy wcześniej podzielili się ze mną opowieściami z życia swojego i swoich najbliższych. Za moją namową mieli nie tylko spotkać się ze mną w jednej z klimatyzowanych sal konferencyjnych Instytutu, ale też, w wielu przypadkach, wreszcie poznać się na żywo. Bo przecież już niewielu z nich – ze względu na przykład na wiek i stan zdrowia – przyjeżdża jeszcze na cmentarz w Holonie w Jom ha-Szoa, czyli Dzień Pamięci Holokaustu. Spotykają się tam przy jednym z pomników, tym z wyrytymi datami 1237 i 1941, oznaczającymi powstanie i zagładę świata Żydów w Płocku. Rozstawiają plastikowe krzesełka, kładą niewielkie kamienie, palą świeczki, rozmawiają i wspominają. A teraz w Instytucie mieli szansę spotkać się w szerszym gronie.

Yaakov z Hedvą, Ela z Chaną, Dani z Anat… Wiedziałem, że wręczę im egzemplarze książki i podziękuję za ich zaufanie, czas i rzeczy, którymi podzielili się ze mną. Za słowa i fotografie. Nie miałem jednak pojęcia, czy zintegrują się ze sobą chociaż w pewnym stopniu. Chciałem, by poczuli wspólny rytm, jak te drzewa rosnące i tańczące na Sderot Rotschild.

* * *

Jedna z kobiet obecnych na tym spotkaniu ma kuzyna mieszkającego w innym kraju europejskim. Ich ojcowie byli braćmi, urodzili się w Płocku przed II wojną światową i przeżyli ją, choć przeszli przez piekło i stracili wielu bliskich. Ten kuzyn od czasu do czasu dzielił się w Internecie swoimi ocenami działania żołnierzy i polityków izraelskich wobec Palestyńczyków. Jego ocena była krytyczna. Jedną z takich refleksji postanowił skomentować syn tej kobiety, również mieszkaniec Erec Israel. Przypomniał krewnemu o jego pochodzeniu i stwierdził, że nie ma go tu na co dzień; wobec tego nie ma pojęcia, z czym oni muszą się tu zmagać, że nie o wszystkich zamachach na życie Izraelczyków można przeczytać w sieci internetowej. W rodzinnych relacjach powiało nie hamsinem, ale lodowatym wiatrem niczym z Bieguna Północnego.

Minęło kilka lat, nadszedł rok 2023. Ten kuzyn napisał mi, że w mieście, w którym mieszka, spotkał się z tą swoją kuzynką i mieli kilka godzin fajnych rozmów. Niezależnie od niego niedługo później w podobnym tonie napisała do mnie ona. Odpisałem jej, że cieszy mnie to, bo znam ich oboje i nawet różnica poglądów w pewnym sprawach nie powinna sprawić, że przestaną być miszpaha, rodziną. A ich ojcowie, których zdążyłem poznać przed ich śmiercią, z pewnością uśmiechnęliby się z aprobatą. Skomentowała to: „Masz zupełną rację, rodzina jest najważniejsza”.

* * *

W spotkaniu w Instytucie wziął udział również Yaakov. To on co jakiś czas zmywa mi głowę stwierdzeniem, że za późno zacząłem z rozmowami z takimi, jak on. Że wielu z nich wącha już kwiatki od spodu… Ale robi to z uśmiechem, bo wie, że kiedy on uczestniczył w cyklicznych spotkaniach płocczan w Izraelu, mnie jeszcze nie było na tym świecie.

Choć oczywiście rozumiem go. Byłoby świetnie uczestniczyć w takim spotkaniu jak to, o którym mi potem opowiedział. Na jednym z pierwszych zjazdów płocczan w Izraelu na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku podchodzili do niego uczestnicy i pytali: „Ty jesteś synem Symchy Gutermana? Tak? Nie masz pojęcia, jakiego miałeś ojca”. Yaakov, który w przeszłości był Jakubem Gutermanem skomentował to do mnie: „To niemal tak, jakby mówili, że miałem wspaniałego tatę, a ze mnie wyrosło jakieś niezłe ziółko. I słuchałem potem, jak na przykład przed wojną do Płocka przyjechał słynny lider syjonistyczny Nachum Sokołow. Płoccy Żydzi zastanawiali się nad tym, kto mógłby przywitać kwiecistym przemówieniem tak znamienitego gościa. Wybrano mojego ojca. I tak dalej”.

A więc spotykali się latami, by rozmawiać o tym, co jeszcze niedawno było jeszcze wczoraj – złego i dobrego. Powoli odchodzili i odchodzą z tego świata, rodzą im się kolejne dzieci, wnuki. Dowiaduję się o tym w miarę na bieżąco z bezpośrednich rozmów, przesyłanych zdjęć. I jestem zbudowany, że przynamniej niektórzy przedstawiciele następnych pokoleń chcą brać udział w tej sztafecie pamięci.

Na potrzeby kolejnej książki spotkałem się na przykład z przedstawicielkami trzech pokoleń kobiet z jednej rodziny. Hedva (czy muszę dodawać, że i ona była wtedy w Instytucie?), która przed wojną była Zosią, ponownie przyjechała do Płocka w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Zabrała ze sobą swoją córkę Miriam.

Kilka lat później znów była w swoim rodzinnym mieście, przyjechała z nią jej druga córka Ilana. Podczas mojego spotkania z trzema pokoleniami kobiet z rodziny Hedvy, Ilana powiedziała o mamie: „Ta wspaniała kobieta, która właśnie położyła mi dłoń na ramieniu, nauczyła mnie optymizmu i woli życia. By iść dalej mimo trudności”, zaś Miriam dodała: „I tego, by bliscy trzymali się razem, dlatego regularnie spotykamy się na wspólnych obiadach”. Natomiast Einan, jedna z wnuczek Hedvy (też już zdążyła być w Płocku) stwierdziła, że babcia jest „dumą nas wszystkich, a jej miłość do nas jest ogromna. Moja córka już czeka, kiedy jej prababcia weźmie ją do Płocka. Zobaczysz, jeszcze zadzwoni do ciebie, że już jest i chce się przywitać”.

Hedva po tych słowach rozpłakała się.

* * *

Stałem przy szczycie długiego prostokątnego stołu, oni siedzieli po obu jego stronach. Niczym nauczyciel w klasie pełnej rozbrykanych uczniów widziałem, jak wymieniają się ze sobą adresami, numerami telefonów, wspomnieniami. W powietrzu mieszały się ze sobą języki hebrajski, polski, angielski. Może nawet różniły ich na przykład poglądy polityczne, ale w tym momencie zeszły one na plan dalszy.

Jedną z najbardziej ożywionych osób był wtedy Yaakov, który w czasie II wojny światowej musiał uciekać przed Niemcami i polskimi szmalcownikami, przeżył w dużej mierze dzięki Polakom uczciwym. Kiedy piszę te słowa, ma już blisko dziewięćdziesiąt lat. Mimo to, do 7 października niemal co tydzień stawał na skrzyżowaniu w pobliżu swojego miejsca zamieszkania i protestował przeciw – tak to ujął – zamachowi na demokrację w Izraelu, czyli próbie ograniczenia przez obecny rząd władzy niezależnych sądów. Czasem dołączali do niego jego najbliżsi, przedstawiciele kolejnych pokoleń. A ja wciąż pamiętam jego słowa: „Żaden naród na świecie nie jest uwolniony od bakcyla nacjonalizmu. Skrajny nacjonalizm może doprowadzić ludzkość do okropnych tragedii. Tego się zawsze obawiam. Bo jeżeli kilkadziesiąt lat po Oświęcimiu i Treblince ludzie mordują się na całym globie, dlatego że jedni uważają się za lepszych od drugich, mnie osobiście to okropnie frustruje i napawa wielką obawą”.

Czyż nie ma racji również w kontekście trwającego od lat dramatu na Bliskim Wschodzie? W temacie ewentualnych dwóch oddzielnych państw – izraelskiego i palestyńskiego – najpierw wolę pomarzyć, by po obu stronach do gołej ziemi i na bieżąco wypalane były radykalizmy; to, co reprezentuje palestyński Hamas i ekstremiści izraelscy, którzy najchętniej zamieniliby Zachodni Brzeg w jedno wiele osiedle. Swego czasu w Jerozolimie doświadczyłem szyderczego śmiechu faceta w galabiji na widok gwiazdy Dawida na mojej koszulce, i szyderczego śmiechu żydowskiego mieszkańca Hebronu, gdy usłyszał głos muezina. Obie reakcje bolały tak samo. I oto od 7 października tego roku toczy się kolejny krwawy akt na granicy Izraela i Strefy Gazy…

Po tamtym spotkaniu w Instytucie Polskim, wyszedłem z niego z pustą już walizką. Znów znalazłem się na Bulwarze Rotschilda i szedłem nim tanecznym krokiem. Mam nadzieję, że niedługo tam wrócę.

Kirjat-Ata, 2019 r. Rodzina Hedvy Segal. Od lewej: Tzlil (córka Miriam), Hedva, Idan (córka Einan), Einan (córka Miriam), Miriam, Ilana

Autor

  • Autor książek reporterskich m.in. o historii i teraźniejszości Żydów polskich – został za nie uhonorowany m.in. Nagrodą Prezydenta Miasta Płocka, nominacją do tytułu Płocczanin Roku i do Srebrnych Masek – nagrody przyznawanej przez Płockie Towarzystwo Przyjaciół Teatru. Płocczanin, absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, doktor nauk humanistycznych UW w zakresie nauk o polityce. Kierownik Muzeum Żydów Mazowieckich w Płocku.

    View all posts