z Noamem Zylberbergiem rozmawia Ania Karpowicz
W muzycznych archiwach trafia na utwory, których autorzy silili się na dowcip.
Dziś teksty takie jak „Kobieta zawsze jest do wzięcia/Ją tylko trzeba umieć wziąć” nikogo już nie bawią. Dlatego do repertuaru Małej Orkiestry Dancingowej trafiają tylko te piosenki, które przetrwały próbę czasu.
Wychowałeś się w Izraelu, ale od wielu lat mieszkasz w Polsce. Wyjaśnij mi proszę, jak to jest z żartami z matek Polek? Czy faktycznie są aż tak popularne? Czy żarty o ima polania znane są Izraelczykom od dzieciństwa?
Zwrot ima polania jest nieodłącznym elementem języka potocznego w Izraelu. Nie przypominam sobie teraz żadnego konkretnego żartu, który jakoś szczególnie zapisałby się w mojej pamięci, ale przecież wyrastałem z tymi dowcipami, sam byłem polani na izraelskiej prowincji. Czy ima polania mnie bawi? Raczej męczy i irytuje. To chyba jeden z najbardziej wyświechtanych stereotypów, jakie znam. Uważam, że nie warto się nim zajmować. Kiedy jestem w Izraelu, często czytam i słyszę narracje nasycone stereotypami, nie tylko w kontekście polskości.
Wraz z Małą Orkiestrą Dancingową występowałeś na festiwalu w Jerozolimie. Czy są jakieś różnice między tym, jak bawi się publiczność w Izraelu i tym, jak w Polsce?
Zaznaczmy: mówimy tu o stylu o charakterze międzynarodowym. Można zaryzykować stwierdzenie, że było to pierwsze zjawisko muzyczne o zasięgu prawie globalnym. Piosenki, które komponowano i grano w Warszawie w latach 30. brzmiały dość podobnie do tych, które można było usłyszeć w tym samym czasie w Nowym Jorku, w Paryżu, a nawet w Szanghaju. Właśnie dlatego różnice w odbiorze są moim zdaniem niewielkie, jeśli w ogóle są. Pomijając kwestię języka, uważam, że muzyka, którą wykonujemy, jest na tyle uniwersalna, że geografia nie robi żadnej różnicy. Dużo większe znaczenie ma to, w jaki sposób gramy i w jakiej przestrzeni. Bardzo chętnie wystąpiłbym z Małą Orkiestrą Dancingową w którymś z dobrych telawiwskich klubów. Gramy muzykę do tańca, którą nazywamy „wczesnym polskim popem”. Niestety, przy tym gatunku muzycznym łatwo wpaść w pułapkę tęsknoty i sentymentalizmu. Uważam, że taka narracja nie służy tym utworom. Staramy się przedstawić je w nowym kontekście. Odcinamy się od nostalgii.
W ufryzowany koncert pieśni przedwojennej nikt nie uwierzy na tyle, aby wstać i zacząć tańczyć.
Właśnie o tym mówię. Ludzie natychmiast wychwytują, kiedy mogą poczuć się swobodnie.
A jak z poczuciem humoru w piosenkach przedwojennej Warszawy? Pomijam oczywiście teksty, których dziś nie da się obronić, jak np. „Dla ciebie chcę być biała”.
To prawda, humor miał w nich swoje szczególne miejsce. W ogóle bardzo ciekawy wydaje mi się rozwój polskich piosenek na przestrzeni lat. Zupełnie inne poczucie humoru słyszymy u Własta, którego niektóre teksty są dziś trochę przebrzmiałe, a inne u drugiego pokolenia autorów jak Szlechter, Lipski, Ryba i inni, którzy piszą już swobodniej. Nawet wtedy, gdy piszą o miłości, zawsze jest w tym jakaś lekkość i poczucie humoru. Z drugiej strony pamiętajmy, że mamy osobny nurt piosenek tragicznych, ale to już temat na inną rozmowę.
Twoja praca jako lidera Małej Orkiestry Dancingowej to między innymi długie godziny spędzone w archiwach. Czy zdarza Ci się roześmiać nad partyturą?
Kiedy wybieram piosenki dla orkiestry, czasem trafiam na teksty, o których autorzy myśleli, że są zabawne, ale dzisiaj zupełnie tak nie działają. Część z nich ma piękne melodie i byłaby fantastycznym materiałem do pracy, ale nie zdecydowałbym się na granie utworu pod tytułem „Kobieta zawsze jest do wzięcia”. Włączam piosenki, których teksty przetrwały próbę czasu.
Mała Orkiestra Dancingowa gra przedwojenne szlagiery bez patyny, bez maniery, w składzie adekwatnym do autentycznych zespołów 20-lecia międzywojennego. To dość wyjątkowa inicjatywa. Kiedy was słucham, mam wrażenie, że jest w tych aranżacjach pewna „klasyczność” i ujmująca bezpośredniość.
Mam duży szacunek do tekstu, przede wszystkim muzycznego. Jestem wykształcony w kierunku muzyki klasycznej i rzeczywiście, kiedy trafiam na nowy materiał, traktuję go tak samo, jak gdybym miał do czynienia z barokową kantatą. Opracowując utwory nie dodaję od siebie nic ponad to, co do klasycznej partytury dodałby od siebie dyrygent czy chórmistrz. W tym znaczeniu Mała Orkiestra Dancingowa prezentuje rzeczywiście autentyczne brzmienie. Jak się okazuje, granie do tańca też bywa klasyczne.
Autorzy
-
(ur. w 1983 r. w Warszawie) - polska flecistka, aktywistka i kuratorka. Laureatka Paszportów “Polityki” w 2021 r. Studiowała grę na flecie poprzecznym w Polsce i Niemczech, mieszkała na Łotwie i w Izraelu. Jest kuratorką festiwalu WarszeMuzik (od 2017) i założycielką kooperatywy muzycznej Hashtag Ensemble (od 2015), a także entuzjastką twórczości Mieczysława Wajnberga, którego Instytut współtworzy od 2020 roku. Obecnie mieszka w Warszawie.
-
(ur. w 1991 r.) – założyciel i lider Małej Orkiestry Dancingowej; studiował dyrygenturę w Jerozolimskiej Akademii Muzyki. Gra stare piosenki bez nostalgii. W Warszawie – miejscu urodzenia swoich dziadków – mieszka od 2015 r. Kuzyn jego babci – Tadeusz Raabe – był mężem Toli Mankiewiczówny, słynnej polskiej aktorki i piosenkarki dwudziestolecia międzywojennego. Mała Orkiestra Dancingowa regularnie występuje w warszawskim SPATiFie, a latem można tam potańczyć do tekstów Szlengla na przedwojennym podwórku.