tekst Karolina Mints

W latach 2017-2019 turystyka w Izraelu biła własne rekordy.
Wraz z pierwszym lockdownem wszystko się zmieniło, a branżę czekał bolesny upadek z wysoka. Dziś otrzepuje się z bitewnego kurzu.

Ostatni lot przed zamknięciem lotniska Ben Guriona z powodu pandemii pamiętam doskonale: był 13 marca 2020 roku, żegnałam się na lotnisku z mamą. Od tygodni obserwowaliśmy, jak dziwny wirus rozprzestrzenia się najpierw w Chinach, a potem we Włoszech. Przezorna mama przywiozła ze sobą maseczki N95, które były już na wagę złota i zniknęły ze sklepów zanim pierwszy przypadek pojawił się w Polsce. Nie sądziliśmy wtedy, że podstępny wirus doświadczy globalną wioskę w tak dotkliwy sposób.

Od 2017 roku prowadzę butikowe biuro podróży dla turystów odwiedzających Izrael. Moimi głównymi klientami są Polacy – pojedyncze osoby i małe grupy. Pracując w branży turystycznej w Izraelu zawsze trzeba być przygotowanym na nagłą zmianę sytuacji i brak stabilności. Co kilka miesięcy media donoszą o spadających na miasta rakietach czy nożownikach atakujących bez ostrzeżenia w trwającym od dawna konflikcie. Stąd na wieść o wirusie zachowaliśmy względny spokój. Izraelska turystyka jest lepiej zaprawiona w bojach niż niejedna turystyczna destynacja. Tak wysokie ceny za usługi turystyczne można tłumaczyć nie tylko sytuacją ekonomiczną i podatkami zasilającymi obronność kraju, ale również strategią na tzw. czarną godzinę. Anulacje rezerwacji w trakcie zaostrzenia konfliktu są nagminne i muszą być niemal wliczone w długofalowe koszty naszej branży. Nikt przecież nie wypłaca za te straty odszkodowań.

Trzymaliśmy się więc złudnych nadziei, że wirus szybko odpuści, że „wypali go izraelskie słońce”. Jak bardzo się myliliśmy! Po kilku miesiącach pierwszego zamknięcia wszyscy zgodnie twierdzili, że tak źle i pusto na turystycznych szlakach nie było nawet za czasów intifady.

Upadek z wysoka

W latach 2017-2019 turystyka w Izraelu biła własne rekordy. W 2018 do kraju przybyło 4,1 mln turystów, generując przychód w wysokości 22 miliardów szekli. W poprzedzającym pandemię roku 2019 padł kolejny rekord: 4,55 mln turystów i odpowiednio większy zysk. Znacząco zmienił się także profil przeciętnego podróżnego. Dzisiaj turysta przybywa do Izraela sam lub w parze (aż 74%), nie jako część grupy, a tylko 18,8% odwiedzających przyjeżdża tu na pielgrzymkę. To ogromna zmiana. Widać to także na przykładzie turystów z Polski, którzy przez lata kojarzeni byli wyłącznie z pielgrzymkami.

Gdy pod koniec 2019 roku przeciętny właściciel biznesu z branży turystycznej spoglądał na swoje wyniki finansowe, ze spokojem myślał o bliskiej przyszłości. Wielu z moich współpracowników na początku roku 2020 kupiło nowe autobusy, minibusy, zainwestowało w drogie systemy CRM czy inne udogodnienia dla swojego biznesu. Niektórzy znajomi zainwestowali ponad 20 tysięcy szekli w intensywny kurs przewodnika z planem rozpoczęcia oprowadzania zaraz po zdanym egzaminie. W jednym momencie wszyscy spadliśmy z wysoka, i był to dramatyczny moment dla całej branży.

W biurze pracuję razem z mężem: ja opiekuję się turystami z Polski, a mój mąż – turystami z Izraela podróżującymi za granicę. Z dnia na dzień praktycznie przestaliśmy pracować – to była ogromna zmiana, bo zwykliśmy pracować dużo i pod wysokim napięciem. Pierwsze kilka miesięcy było dla nas emocjonalną huśtawką. Wraz z mijającymi tygodniami i niepewnością ogarniającą świat, odwoływaliśmy kolejne wycieczki, loty, hotele. Niby nie było pracy, ale przecież codziennie trzeba było reagować na kolejne anulowania, negocjować zwroty, uspokajać niecierpliwych klientów. Ostatnie zwroty otrzymaliśmy jesienią, a nasi klienci przez te wszystkie miesiące pytali: gdzie są nasze pieniądze? Nikogo nie obchodziły wyjaśnienia, że sami musimy je najpierw otrzymać, żeby móc je potem zwrócić. Działaliśmy w trybie przetrwania. Emocje czasem sięgały zenitu. Dotykało to zarówno naszego biznesu, jak i naszej dopiero co powiększonej rodziny – bo w tym czasie przyszło na świat nasze drugie dziecko.

Płonne nadzieje

Przez okres 24 miesięcy co najmniej czterokrotnie oficjalnie planowano otwarcie granicy i ją zamykano. Żegnano i na nowo witano się z pandemią. Największa nadzieja pojawiła się wraz z sukcesem szczepień na początku 2021 roku. Wydawało się, że pandemia już nie wróci. Telewizje z Polski dzwoniły i prosiły o relacje, jak to się stało, że w tak krótkim czasie Izrael przeprowadził tak udaną akcję szczepień, i jak to jest znów móc pójść z bliskimi do restauracji.

W branży ekscytacja sięgnęła zenitu. Przygotowywaliśmy na wielkie otwarcie: odnawialiśmy kontakty, przesyłaliśmy sobie cenniki i planowaliśmy nowe projekty. Klienci nie zawiedli – nadal wysyłali zapytania o rezerwacje, by następnie po kilku tygodniach znowu je odwołać. Zaszczepieni Izraelczycy mogli latać w różne miejsca, a turyści musieli obejść się smakiem. Niebo pozostawało zamknięte dla obcokrajowców z krótkimi przerwami na zaszczepione grupy testowe w maju 2021 r., ale i ten entuzjazm zatrzymał nowy wariant wirusa – delta. Osoby pracujące na co dzień z turystami – przewodnicy, kierowcy, piloci – nie miały szans na pracę zdalną. Z dnia na dzień znalazły się w obliczu widma utraty środków do życia.

Uprzywilejowani

Z pomocą przyszły wybory – czwarte z rzędu w ciągu dwóch lat. Podczas pandemii o reelekcję ubiegał się wieloletni premier Benjamin Netanyahu. Dość szybko sprawił, że w stronę poszkodowanych popłynęły strumienie pieniędzy. Firmy oraz pracownicy na etatach mogły liczyć na zapomogi finansowe przez 12 miesięcy! Niestety algorytm wypłacania tych zapomóg już nie był tak hojny dla wszystkich. Dla wielu osób kwota zapomogi nijak miała się do ich średnich zarobków sprzed pandemii.

Kwoty dotacji zależały od trzech czynników: zadeklarowanego obrotu w latach 2018 i 2019, stopnia poszkodowania pandemią, no i szczęścia. Nie zawsze jedno szło w parze z drugim. Można było otrzymać wysokie dotacje, wcale nie mając tak wysokich zarobków i odwrotnie. Jeśli ktoś w 2019 roku sporo pracował, ale nie zawsze raportował swoje przychody, albo założył firmę w 2019 roku, jego sytuacja w czasie pandemii mogła być dramatyczna. Algorytm dotacji w ciągu tych dwóch lat był wielokrotnie zmieniany, tak, by włączyć lub wyłączyć określone przypadki.

Mieliśmy szczęście: nasza firma otrzymała godziwe dotacje. Jednocześnie wraz z mężem próbowaliśmy w tym czasie rozkręcić zupełnie inny biznes, by w razie przedłużania się kryzysu w branży turystycznej wyjść z pandemii z nowym źródłem dochodu. Nie traciłam więc czasu, a dzięki pomocy państwa czułam się uprzywilejowana. O takiej sytuacji mogli tylko pomarzyć moi znajomi z branży, także ci zza muru.

Współpraca mimo konfliktu

Turyści, z którymi mamy do czynienia, przylatują tu, by zobaczyć zarówno Izrael, jak i Autonomię Palestyńską i Jordanię, często nie wiedząc zupełnie, gdzie przebiega granica. Na mapie miejsc świętych i historycznych granice i polityka mają mniejsze znaczenie. Dlatego my, pracujący w branży turystycznej, jesteśmy nastawieni na współpracę pomimo przedłużającego się konfliktu.

Gdy w Izraelu większość z nas mogła liczyć na dotacje umożliwiające godne oczekiwanie na koniec pandemii, po drugiej stronie muru sytuacja była nieporównywalnie gorsza. Palestyńczycy otrzymali od swoich rządzących na początku pandemii jednorazową wpłatę w wysokości niespełna 2000 szekli, a później musieli już sobie radzić sami. Każdy, kto z dnia na dzień stracił możliwość zarobków, musiał szukać innego źródła dochodu na własną rękę. Dodatkowo ze względu na rozprzestrzenianie się wirusa granica z Izraelem wielokrotnie była zamykana. Szacuje się, że około 150 tysięcy Palestyńczyków przekracza granicę regularnie w poszukiwaniu pracy w Izraelu, z czego między 30 a 50 tysięcy robi to nielegalnie. Zamknięcie granicy dla palestyńskich rodzin jest więc za każdym razem ogromnym ciosem w kieszenie.

Na początku 2021 roku, kiedy Izrael jako pierwszy zakupił szczepionki, zaszczepiono także pracowników palestyńskich na check-pointach niezależnie od tego, czy pracowali w Izraelu legalnie czy też nie. To pokazuje także, jak bardzo Izrael potrzebuje pracowników i jak kwestie polityczne czasem schodzą na bok, kiedy pojawia się wspólny interes.

Czas wrócić do pracy

Izrael jako pierwszy zaszczepił większą część populacji swojego kraju. Był twarzą kampanii szczepień koncernu Pfizera i z tego też powodu wprowadził na początku ogromne restrykcje dla własnych obywateli i dla turystów. Ci, którzy nie byli zaszczepieni, nie mogli do nas przelecieć przez długie miesiące. Wyjątkiem były sytuacje natury humanitarnej.

Kiedy otwarto granicę w listopadzie 2021 roku dla pierwszych turystów indywidualnych rozpoczęła się giełda pytań, jaka szczepionka, kiedy przyjęta i na jak długo wystarczy, by móc wlecieć do Izraela. Pamiętam, że odbierałam telefony w środku nocy od zrozpaczonych turystów, którzy nie otrzymali zgody na wejście na pokład pomimo spełnienia wszystkich wymogów. Problemem był system, który nie był gotowy na przyjęcie zróżnicowanych ludzkich historii. Czasem przekroczenie daty ważności szczepionki o jeden dzień anulowało czyjąś szansę, żeby wejść do samolotu. Dopiero w marcu 2022 zdecydowano, że status szczepienia nie ma już znaczenia, za to wprowadzono uciążliwe i drogie w Polsce podwójne testy PCR. Na szczęście od 21 maja, dzięki zniesieniu wymogu szczepień i podwójnego testowania, turystyka coraz śmielej wraca na dawne tory. Spływają zapytania, realizuję już pierwsze wycieczki. Dzieci są w przedszkolu, a ja mogę wreszcie pracować i rozwijać swoje hobby, którym jest Izrael. Uwielbiam dzielić się emocjami, których dostarcza. Wirus odpuścił, pozostaje zakasać rękawy – i yalla, balagan! Wracamy do gry.

fot. Karolina Mints
fot. archiwum Karoliny Mints

Autor

  • (ur. w 1986 r.) - blogerka, psycholog, żona Izraelczyka, matka dwójki dzieci. Od 8 lat mieszka w Izraelu, gdzie na co dzień prowadzi biuro turystyczne dla polskich turystów. Od 2014 roku prowadzi bloga Israel friendly, gdzie dzieli się swoimi doświadczeniami i przemyśleniami, tłumacząc lokalną rzeczywistość. Kocha Izrael miłością wielką, ale i bez różowych okularów.

    View all posts