z Zeruyą Shalev rozmawia Karolina Przewrocka-Aderet
Sądzę, że po wojnie w pewien sposób wrócimy do początków naszego kraju. Społeczeństwo będzie bardziej solidarne, zjednoczone, będzie się o siebie troszczyć. I mam nadzieję, że politycy, którzy są odpowiedzialni za tę katastrofę, odejdą, i że atmosfera się oczyści. Będzie mniej upolityczniona.
Karolina Przewrocka-Aderet: Co się teraz dzieje z nami, z Izraelczykami? W jakim momencie się znajdujemy – społecznie, duchowo?
Zeruya Shalev: Jesteśmy całkowicie straumatyzowani przez to, co się wydarzyło 7 października. I zaskoczeni. Dodatkowo – tak jak się to zwykle dzieje w Izraelu, gdy dopada nas zagrożenie z zewnątrz – jesteśmy też o wiele bardziej zjednoczeni. Dominującym poczuciem – może poza jakimiś ekstremistycznymi środowiskami – jest to o wyjątkowym zjednoczeniu izraelskich „plemion”.
Na przykład?
Słyszałam o charedim, którzy – mimo wcześniejszej niechęci wobec służby – teraz decydują się dołączyć do armii. Widzę fenomenalne gesty solidarności i społecznego wolontariatu, który właściwie prowadzi pomoc dla ofiar wojny, bo trudno powiedzieć, że nasz rząd teraz normalnie funkcjonuje. Ludzie gotują jedzenie dla żołnierzy i zawożą je do baz, wspierają izraelskich wewnętrznych uchodźców, którzy musieli opuścić swoje domy i przenieść się do wskazanych przez państwo miejsc. Sądzę, że obecnie widzimy taki dobry obraz Izraelczyków: to czas siły ich solidarności, poświęcania własnego czasu i możliwości na rzecz innych.
To również czas ogromnego rozczarowania naszą władzą. Odnoszę wrażenie, że od 7 października rząd nie funkcjonuje jak należy, nie jest z ludźmi. Wręcz przeciwnie: próbuje kontynuować ich rozdzielanie, skłócanie.
Jaka atmosfera panuje w tej chwili w Twoim mieście, w Hajfie? Znana jest przecież ze swojej koegzystencji między Żydami i Arabami.
Większość Arabów izraelskich solidaryzuje się z nami. To jest krzepiąca świadomość, zwłaszcza, że w ostatnich latach bywało różnie. W moim mieście widzę Żydów i Arabów, którzy razem czyszczą schrony. Widzę rodziny arabskie, które gotują jedzenie dla żołnierzy. W Hajfie panuje życzliwa atmosfera solidarności – izraelscy Arabowie boją się Hamasu tak samo, jak my. Oczywiście, są też mocne głosy propalestyńskie, także pro-hamasowskie, ale myślę, że to bardziej dotyczy wschodniej Jerozolimy, niż Hajfy.
A co teraz dzieje się z Tobą?
Jestem zdruzgotana. Nie potrafię dobrać odpowiednich słów. Próbuję nie oglądać zbyt wielu drastycznych zdjęć i filmów, ale przecież widziałam i słyszałam już wystarczająco dużo, by zrozumieć, że to, co Hamas nam zrobił, to największy atak na Żydów od czasów Zagłady. Taką okrutną przemoc i sadyzm znamy tylko z działań nazistów. Potworne, że spotkało nas to po raz kolejny.
Ludzie, którzy tak jak Ty opowiadali się dotąd za pokojem, są w dodatkowo trudnej sytuacji: we własnym kraju ich pragnienia właśnie krwawo zderzyły się z rzeczywistością. Z kolei zachodnia lewica, z którą do tej pory się utożsamiali, bierze teraz udział w antyizraelskich wystąpieniach.
To naprawdę bardzo trudna sytuacja. Z jednej strony zgadzam się, że próba naszego premiera, by uczynić Hamas silniejszym, a władze Autonomii osłabić, była błędem. Z drugiej strony to nie jest tak, że poprzednie próby dotarcia do porozumienia wiązały się ze świadomością posiadania partnera do rozmów pokojowych po stronie palestyńskiej. Druga intifada zaczęła się w końcu po porozumieniach w Oslo. To prawda, że Izrael nie zrobił wystarczająco dużo, by o ten pokój zadbać, a z drugiej strony – dobrze wiemy, że szanse na porozumienie z aktualnymi liderami palestyńskimi nie były wysokie. Nie chcę bronić koncepcji naszego premiera, Benjamina Netanjahu – nigdy nie chciałam, byłam im przeciwna, odkąd je zrozumiałam. Ale myślę, że dla wszystkich powinno być jasne, że Hamas to nie są bojownicy o wolność. Nie walczą o palestyńskie państwo obok państwa izraelskiego. Oni chcą nasz kraj zrównać z ziemią, wyeliminować. A w społeczeństwie palestyńskim takie hasła i ekstremistyczna władza mają posłuch.
Z wybaczaniem jest trudno na Bliskim Wschodzie. Zapomnienie nawet nie wchodzi w grę. I co dalej z nami? Pokoju nie będzie?
Ja się nie poddaję. Mam nadzieję, że po tym, co się u nas stało, te wszystkie umiarkowane, wyważone siły w regionie – który przecież jest naszą wspólną sprawą – podejmą zjednoczony wysiłek, by doprowadzić do pokoju i nie dać się terrorowi. Że w końcu dla wszystkich będzie jasne, kto jest wrogiem, a kto partnerem. To zresztą nie tylko nasz wróg, ale też wróg Europy, choć może Europejczycy jeszcze tego nie rozumieją. Jeszcze nie zaakceptowali, że Hamas jest jak Państwo Islamskie, jak Al-Kaida, i że z takimi formacjami pokoju nie da się osiągnąć. Tymczasem wciąż nie wiemy, jak ta wojna się skończy.
Gdy planowałyśmy nasze spotkanie przed 7 października, miałyśmy rozmawiać o wspólnocie i jej kryzysie w Izraelu w ciągu ostatnich miesięcy. Tematem, który rozgrzewał opinię publiczną, były protesty przeciwko reformie sądownictwa i innym zmianom proponowanym przez rząd. Ludzie stanęli przeciwko sobie. Tego jednego dnia, 7 października, zmieniło się absolutnie wszystko. Czy to wybitnie izraelski mechanizm – że potrafimy się zawzięcie kłócić, a w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa stawać się na nowo braćmi?
Myślę, że to naturalne, żeby się razem trzymać, kiedy jest ogromne zagrożenie. Ale myślę też, że naturalną rzeczą dla Żydów jest niezgadzanie się ze sobą. Ostatnio byliśmy bardzo podzieleni z powodu reformy i premiera, który był zajęty dzieleniem i rządzeniem. Wciąż jednak myślę, że mamy to w genach – jak w słynnym dowcipie o dwóch Żydach, którzy na bezludnej wyspie budują trzy synagogi – bo zawsze musi być jakaś, do której „nigdy nie wejdę!”. Nie zgadzać się, być podzielonym, uparcie trwać przy swoim – to jest bardzo żydowskie. Sądzę, że to nam pomogło przetrwać w diasporze, i że w jakiś sposób to służy naszej kulturze – pomaga rozwijać się, wzrastać. Cały Talmud jest przecież pełen dyskusji. To jest dokładnie to, co się w judaizmie robi: poddaje się w wątpliwość, dyskutuje o rzeczach najważniejszych. Ale w społeczeństwie to już nie jest takie dobre. Z jednej strony to wspaniałe, że w obliczu tragedii się jednoczymy, ale chyba tej jedności powinniśmy też pilnować w dniach spokojnych.
Na jakich wartościach będziemy budować kraj po tej wojnie? Po tym, co się stało 7 października?
Myślę, że w pewien sposób wrócimy do dni początków kraju. Bo po takiej katastrofie musimy być silni, musimy myśleć o społeczeństwie. Sądzę, że będzie ono bardziej solidarne, zjednoczone, będzie się o siebie troszczyć. I mam nadzieję, że politycy, którzy są odpowiedzialni za tę katastrofę, odejdą, i że wtedy atmosfera się oczyści. Będzie mniej upolityczniona. Ta okropna polityka wiele niszczy. Moim zdaniem, gdy obecny premier odejdzie, najlepsi ludzie zbiorą się razem, by ocalić kraj.
Czy istnieje odpowiedzialność pisarza w takich sytuacjach? Jeśli tak, to jak widzisz dziś swoją rolę?
Od momentu wybuchu wojny dostaję wiele zaproszeń na wywiady. I robię to bardzo często. Dzisiaj akurat mam luźny dzień, ale zdarzają się i takie, gdy udzielam po kilka wywiadów dla mediów na całym świecie. Czuję, że to moja rola – że teraz jest nią hasbara: próbuję w tych rozmowach wyjaśniać, co tutaj czujemy, co przeżyliśmy, że mamy do czynienia z realnym zagrożeniem. Przekonuję, że w tej układance to nie my jesteśmy agresorami – jesteśmy ofiarami.
Udzielam się też wolontariacko. W tym tygodniu poprowadzę warsztaty pisarskie dla chętnych, którzy pisząc, chcą sobie radzić ze stresem, jakoś się zrelaksować. Odwiedzam żałobników w czasie sziwy, także rodziny, których nigdy nie poznałam. W grupach whatsappowych dowiaduję się o kimś samotnym, kto zmarł bez bliskich, np. o żołnierzach, którzy tu sami przyjechali na służbę, i teraz nie mają nikogo. Dużo o wojnie piszę dla prasy. Lokalnie – ostatnio dla „Haaretz”, pisałam też dla magazynów w Niemczech, we Włoszech i we Francji. Poza tym pisarze zostali poproszeni o pisanie mów pogrzebowych, bo osoby, które w kibucach mogły to zrobić, zostały zamordowane. Chcę więc pomagać, wspierać, dawać świadectwo naszych przeżyć.
Piszesz coś teraz?
Nie. Nie mogę pisać własnej książki. Do ostatniej, niedokończonej, którą rozpoczęłam kilka miesięcy temu, nie jestem w stanie wrócić. Może w ogóle będę musiała ją porzucić, a po tym wszystkim zacząć nową? Naprawdę nie wiem. Czuję, że cały mój świat się zmienił, został zniszczony. Nie znam odpowiedzi na pytanie, jak nasze życie będzie wyglądało w – nawet niedalekiej – przyszłości.
Autorzy
-
(ur. w 1987 r.) – redaktor naczelna „Kalejdoskopu”, dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka „Polanim. Z Polski do Izraela”. Współautorka antologii „Przecież ich nie zostawię. O żydowskich opiekunkach w czasie wojny” oraz – wraz z ks. Adamem Bonieckim – książki „W Ziemi Świętej”.
Przewrocka-Aderet Karolina -
(ur. w 1959 r.) najczęściej tłumaczona pisarka izraelska. Zadebiutowała w 1988 r. jako poetka. Międzynarodowy sukces i liczne nagrody przyniosło jej przełożone na 20 języków „Życie miłosne” (1997). Laureatka wielu międzynarodowych nagród. Ostatnią wydaną po polsku książką Shalev jest „Los” w przekładzie Magdaleny Sommer.