Cela z widokiem na morze

tekst Barbara Urban-Nino

W Strefie Gazy, nazywanej największym na świecie więzieniem na otwartym powietrzu, więcej jest zakazów niż możliwości. Ale dziś nie o tym mowa. Ten tekst, na przekór wszystkiemu, będzie o wolności. 

Odpowiedź na pytanie o to, dlaczego w Gazie dzieje się coś, co nie byłoby do pomyślenia gdziekolwiek indziej, jest złożona i zasługuje na osobny tekst. Jak to się dzieje, że mieszkańcy Gazy nie mogą opuścić Strefy w celu nauki czy leczenia, nawet jeśli mają na to środki finansowe, a rybakom zabrania się wypływania w morze dalej niż kilka mil morskich, aby mogli napełnić swoje sieci? Po kilku wizytach w Strefie jako pracowniczka europejskich i amerykańskich organizacji pozarządowych, mam więcej pytań niż odpowiedzi. Ale ten tekst będzie o wolności. O tym, jak mieszkańcy Gazy próbują choćby na chwilę jej skosztować, poczuć wiatr we włosach i radość w sercu – pomimo rzeczywistości, w której zmuszeni są żyć. 

Kadzidło, sardynki i morze

W Ramallah jeszcze ciemno. Budzik wybija ze snu: jest piąta rano. Mała torba już przygotowana. W sumie nie było co pakować. To tylko jedna noc poza domem: bluzka na zmianę, piżama, szczoteczka do zębów. Szybka kanapka, na kawę nie ma czasu. Taksówka już czeka na dole. Mijamy wzgórza Zachodniego Brzegu. Słońce nieśmiało wygląda zza horyzontu i wioski budzą się ze snu. O 7:30 jesteśmy w kawiarni na stacji benzynowej, niecały kilometr od przejścia Erez, czyli bramy wjazdowej do Strefy Gazy. Zaskakuje mnie, że kawiarnia i stacja wyglądają tak samo jak w roku 2007, kiedy wjeżdżałam do Strefy tuż przed przejęciem władzy przez Hamas. Pijąc kawę czekam na opancerzony samochód i kolegów z pracy jadących z Jerozolimy. Dosiadam się i zaraz po otwarciu przejścia przejeżdżamy przez granicę. Jest pusto; mało kto dostaje przepustkę na wjazd. Na nasze czekaliśmy trzy tygodnie. 

Z miseczki zupy, którą podaje nam kelner, wystają nogi kraba. Zakładam, że to nie ozdoba. Mam nadzieję, że mogę je zjeść, bo za krabami i innymi owocami morza po prostu przepadam. Kremowa zupa, w której pływają małże, krewetki i malutkie ośmiorniczki, pachnie wyśmienicie. Zupę, jak zresztą wszystkie inne potrawy w Gazie, je się z łyżką w jednej ręce i z chusteczką w drugiej. Jest tak pikantna, że z nosa zaczyna kapać już przy drugim kęsie. Pot z czoła spływa najpóźniej przy czwartym. Bez chusteczki i szklanki zimnej wody nie ma co zabierać się za jedzenie. 

Po zupie przychodzi czas na smażone sardynki i sałatki – oczywiście tak pikantne jak przystawka. Po uporaniu się z jedzeniem – i całym pudełkiem chusteczek – odpinam guzik od spodni, by zrobić miejsce na kawę. Ta w Gazie jest inna od tej na Zachodnim Brzegu. Jej ziarna są mniej wypalone – a zatem jaśniejsze w kolorze. Kawa jest łagodniejsza w smaku, nieco bardziej kwaskowa. 

Wieczorami miejscowe restauracje i knajpki są zapełnione. Pyszne jedzenie, szum fal i powiew morskiego wiatru działa kojąco na każdą duszę. 

Podczas wyjazdów szlakiem kadzidła do Petry w Jordanii czy do ruin Avdat na pustyni Negew dziwiłam się, widząc port w Gazie na zamieszczanych w tych miejscach mapach z jego trasą. Mniej znany niż jego jedwabny odpowiednik, szlak kadzidła przeszedł okres rozkwitu między III wiekiem p.n.e a II wiekiem n.e. Kadzidło, tak ważne w tym regionie i w tradycji religii monoteistycznych, bierze swój początek na Półwyspie Arabskim. Konkretnie – w obecnym Jemenie, gdzie rosło dużo drzew kadzidłowca indyjskiego, z których wytwarzano wonne substancje zwane kadzidłem i mirrą. Potem na wielbłądzich garbach wędrowały one przez Petrę do Avdat, i stamtąd przez Hebron do Jerozolimy i Damaszku, lub prosto do portu w Gazie. Następnie drogą morską przedostawały się w dalsze strony świata. W tamtych czasach Gaza była bramą na świat. 

Stojąc w obecnym porcie Gazy, gdzie cumują tylko maleńkie, zniszczone łódki rybackie, które i tak nie mogą wypłynąć w szerokie morze by napełnić sieci bogactwem ryb Morza Śródziemnego, trudno mi wyobrazić sobie Gazę jako port tętniący życiem i handlem.

Do chwili obecnej odkrywane są w Strefie Gazy kolejne ruiny z okresu bizantyjskiego, które świadczą o okresie jej świetności. W 2022 r. palestyński rolnik zupełnie przez przypadek odkrył przepiękną barwną mozaikę. Eksperci z École Biblique w Jerozolimie szacują, że mozaika datuje się na V – VII wiek n.e. Mieszkańcy Gazy są z tych odkryć niezwykle dumni i cieszą się, że kiedy będzie już pokój, pokażą światu bogactwo swojego rejonu.

Chrześcijanie i meczety

W maleńkim kościółku św. Porfiriusza (zaledwie 23 m długości i 9 m szerokości) co niedzielę gromadzą się wierni. Jest on miejscem modlitwy dla wspólnoty ok. 1200 chrześcijan wyznania grecko-prawosławnego. Dla tutejszych mieszkańców jest miejscem odpoczynku i otuchy. Jest pięknie wyremontowany i widać, że odgrywa wielką rolę w krzepieniu serc wiernych. Patron parafii, św. Porfiriusz, biskup z Gazy, słynny był z chrystianizacji tego rejonu na przełomie IV i V wieku n.e. Obecny kościół wybudowany był przez krzyżowców w 1150 r. na ruinach świątyni zbudowanej niedługo po śmierci Porfiriusza w 420 r. n.e. Tuż obok kościoła stoją ruiny meczetu Welayat, wybudowanego w 1432 roku, a słynny Wielki Meczet (wybudowany przez Krzyżowców jako kościół) znajduje się zaledwie kilkaset metrów dalej, na gazańskiej starówce. Spoglądam na przepiękne ikony i wystrój ołtarza, dopytując pana z zakrystii, czy tak bliskie sąsiedztwo meczetów nie jest dla nich problematyczne w niedzielnych spotkaniach. Spogląda na mnie zdziwiony, odpowiadając: „Przecież my tutaj od ponad 600 lat modlimy się obok siebie”. Kolejny wczesny poranek. Wstaję o szóstej, by pospacerować nad morzem. Ku mojemu zdziwieniu, na plaży jest już sporo osób. Głównie kobiety i rodziny z dziećmi. Większość się kąpie, spaceruje. Z daleka obserwuję nastolatka praktykującego salta i akrobacje. Nie wychodzi mu, ale nie poddaje się. Próbuje do skutku. 

Determinacja i optymizm Gazan są zadziwiające. Nie wiem, czy bym tak potrafiła. Czy potrafiłabym wychować dzieci z optymizmem. Tylko tu spotkałam dzieci, które mając mniej niż 10 lat spisują testament wyliczając, kto z rodziny dostanie zabawki i ubrania, w razie gdyby zginęły podczas kolejnej ofensywy. 

Młoda matka i jej nastoletnia córka tłumaczą mi, że to morze daje im siłę. To tutaj, na plaży, o świcie lub późną nocą, mieszkańcy Gazy mogą zaczerpnąć energii, odpoczywają – bo nigdy nie wiedzą, jaki będzie kolejny dzień. I czy w ogóle będzie. 

Wizyta w biurze Atfaluna – lokalnej organizacji pozarządowej prowadzącej jedyną w Gazie szkołę, przedszkole i ośrodek terapii dla dzieci głuchoniemych – to temat na osobny artykuł. Dzięki dużemu wsparciu niemieckiego rządu działa sprawnie i wciąż rozwija swoją działalność. Młodzież kończy szkołę, odbywa szkolenia zawodowe i otrzymuje pomoc w znalezieniu pracy lub rozpoczęciu własnej działalności. Dowiaduję się, że młoda dziewczyna, która fotografowała wczorajszą uroczystość zakończenia szkoleń, w których brałam udział, jest właśnie absolwentką programu Atfaluna. Podczas uroczystości była profesjonalna i uśmiechnięta. Dla kobiety z niepełnosprawnością znalezienie pracy w Strefie Gazy, gdzie bezrobocie sięga ponad 45%, graniczy z cudem. 

W drodze powrotnej do Ramallah, w wygodnym samochodzie, jedziemy w ciszy. Czuję się tak, jakbym została wypuszczona z więzienia. To było tylko półtora dnia. Jak czują się ci, którzy mają to na co dzień? Cieszę się, że spotkanie w Atfaluna zostało umówione jako ostatnie, podczas mojej dwudniowej wizyty w Gazie, bo napawa optymizmem i ułatwia proces uporania się z trudnymi myślami i odczuciami z ostatnich godzin. Wizyty w Gazie nie należą do łatwych. Uczą wiele o życiu, braku sprawiedliwości i ludzkiej bezradności wobec systemu. Odwiedziny w miejscu, które pomimo takich trudności wspiera osoby najbardziej potrzebujące, jest jak miód dla duszy.

Autor

  • Basia Urban-Nino

    (ur. w 1976 r.) – przemierza świat wzdłuż i wszerz. Na Bliski Wschód trafiła 18 lat temu, tuż po studiach w USA, zupełnie przez przypadek. Prowadziła projekty edukacyjne w Jordanii i Syrii. W Ramallah wspiera relacje polsko-palestyńskie oraz rozwój palestyńskiej młodzieży i jej dostęp do rynku pracy. W wolnym czasie, z córkami Natalią i Zosią, odkrywa naturę.